W obecnej chwili nie szczerzę się już aż tak.
Częściowo przez nawał nauki i obowiązki, które spoczywają na mnie jako kobiecie, typu sprzątania, prania, prasowania, gotowania i innych temu podobnych czynności (i nie żeby mi Czesław nie pomagał - wręcz przeciwnie, gdyby nie jego pomoc już dawno albo nie spałabym nawet tych moich nędznych 4 godzin albo siedzielibyśmy w zasyfionym mieszkaniu, bez czystych talerzy i w pogniecionych rzeczach), bo mimo, że mieszkamy w trójkę to głównie my dwoje interesujemy się tym, czy w domu jest chleb i czy jest czysto. No, ale nie mi oceniać podejście trzeciego lokatora, zresztą, nie ma się czym przejmować, ja zacisnąć zęby potrafię gdy coś mi się nie podoba, ale wymagać pewnych podstawowych rzeczy, które były zawarte w (można to tak określić) umowie będę, bo podstawowe zasady życia w grupie obowiązują i na pewno nie przestaną.
To są tylko części składowe, które tworzą mój obecny stan ducha.
Swoją drogą, powinnam teraz siedzieć nad mikologią, z której jutro mam pierwsze koło i uczyć się tych wszystkich grzybków, ale ponieważ i tak czeka mnie zarwana noc, zajmę się tym za pół godziny.
Obecnie uspokajam umysł racząc uszy piosenkami Garou, którego odkryłam na nowo po kilku latach przerwy w słuchaniu francuskojęzycznych piosenek, i który, jako jeden z niewielu muzyków działa na mnie naprawdę odprężająco.
Tak więc wracam raczyć uszy i duszę jego piosenkami i ciepłą, owocową herbatą, a zaraz potem uciekam do mikologii i fizyki, które patrzą na mnie z biurka bardzo surowym wzrokiem.