Stare zdjęcie, kiedy jeszcze moje włosy nie były aż tak krótkie i blond jak są teraz;)
Wróciłam pół godziny temu dopiero z zajęć. Padam.Nie ma jak zacząć tydzień od wykładu z matematyki.
Zwłaszcza, kiedy słyszy się przez pół godziny w trakcie jazdy na i z uczelni,że w czwartek koło, że trudne, że pochodne są pomylone i w ogóle co to ma być, oni przyszli studiować biologię, a nie matematykę. Nie mówię, że nie wątpię w przydatność tego, co doktoranci próbują nam wlać do głów, ale po co narzekać? Czasem wystarczy po prostu przysiąść do tego, co było na wykładzie i ćwiczeniach w domu i problem rozwiązuje się sam.
Ale cóż, mój cudowny rocznik rozpoczął erę 'humanistów', którzy to, że nie potrafią dobrze potęgować tłumaczą dobrymi ocenami z języka polskiego i historii. To najłatwiejsze wyjście, bo po co się uczyć matmy, skoro ma się dobrą wymówkę?
Swoją drogą smutno mi dziś. Wszystko przez zmęczenie i przesilenie wiszące w powietrzu tuż nade mną. od dwóch tygodni chodzę jak trup, mało śpię, dużo jem (co mi raczej nie zaszkodzi) , straszę świat bladym obliczem i worami pod oczami. Dobrze, że wymyślili make-up, przynajmniej nie widać dokładnie zmęczenia.
Uciekam do morfologii roślin i zoologii bezkręgowców, gdyż mam w planach wdrożyć w życie plan zawładnięcia nauką i udowodnienia wszystkim, że nie wszystkie blondynki są głupie i nic nie potrafią przez zgłaszanie się do odpowiedzi chwaląc się moją nieograniczoną niczym wiedzą, którą niestety najpierw muszę wpoić.
A pochwalę się: Zaliczyłam kolokwium z chemii!!! xD