Trzeci tydzień w stolicy Belgii rozpoczęty.
Bruksela - miasto pełne kontrastów. Z jednej strony kompleksy budynków instytucji europejskich i 5-gwiazdkowe hotele, z drugiej dzielnice muzułmańskie, gdzie nawet za dnia strach przechodzić. Wiele parków, terenów zielonych, a dookoła policja i wojskowi obwieszeni karabinami. Metro zamykane po 21, gdyby ktoś przypadkiem chciał się
r o z e r w a ć podczas podróży. Bombowo, nie?
Ludzie starają się żyć normalnie, nie widać po nikim strachu. Lotnisko, które niedawno tonęło w kłębach dymu, teraz funkcjonuje normalnie. Idąc w stronę Wielkiego Placu spoglądam na wejście do metra... i nic. Życie toczy się dalej.
Grupki arabskiej młodzieży (przynajmniej etnicznie) wieczorami bywają bardziej towarzyscy i bardziej troszczące się o nasze problemy, niż kibole Zagłębia Sosnowiec, spotykający na osiedlu zabłąkanego zwolennika GieKSy. Typowa żulerka jest tutaj niezwykle wybredna. Chce pieniądze na jedzenie, ale nie mniej niz 5 euro. Będzie chciał papierosa, ale jak mentol to pogardzi. Dziwne, no nie?
Bruksela, mimo swoich mniej ciekawych 'atrakcji', to miasto piękne, czyste, zachwycające zabytkami i architekturą, a jednocześnie tak inne niż nasza Warszawa czy Kraków. Tego nie da się opisać w 100% - to trzeba zobaczyć.
Przede mną jeszcze co najmniej 11 tygodni w tym mieście.
Zmartwienia polskie zostały w Polsce, a kiedy już tam wrócę - przestaną istnieć.
Totalny reset.
a karma jest zołzą.