prośba do świętych
jeden, dwa, trzy
codzień te cichutkie łzy
drążą w mych policzkach słowa
których głos nie ma sił już wołać
pierwsza z tęsknoty
druga ze złości
a trzecia błagalna
by los już nigdy więcej nas tak nie krzywdził
uniesiemy się, czy upadniemy?
cały czas w głowie myśli
o tym co widziałam poprzedniego dnia
i o tym co zobaczę następnego
bo każdy dzień niesie niespodzianki
coś co miało być wieczne
w najmniej spodziewanym momencie
rozpada boleśnie się...
nie mogąc temu zapobiec
i tłumacząc sobie
że tak będzie lepiej
gdy znikniemy za zakrętem
wybucha wezbrana tama
i krzyk... błagania
chociaż jest już za późno
wierzymy, że to wróci
kierują nami złudzenia
codzienne oczekiwania
bo ktoś nam tak kiedyś kazał
wierzyć we wszysko co jest na górze
i wystrzegać sie tego na dole
chociaż i tak wszyscy tam trafimy
skoro wszyscy grzeszymy
nikt nie powienien się tam znaleźć...
więc kto tam jest?
tylko ci, którzy widzą dobro...
ale przecież nikt z nas
nie zobaczy kiedy zagoił wszystko czas...