zobaczyła.
wyszłam z kina i nie wiedziałam co powiedzieć.
łzy popłynęły po policzkach.
wyszłam odmieniona.
ten film coś wniósł do mnie.
nie był byle jakim filmem.
on był tematem do refleksji na następna kilka dni...
jeden z najelepszych filmów jakie kiedykolwiek widziałam...
ten film był inny niż ''inne filmy''...
nie był ''nabity'' dialogami...
wiele scen ywpełniała cisza... przerywana tylko czasem kilkoma słowami.
ale jakie były to słowa...
pięknie dobrane...
ale z drugiej strony krył w sobie troszkę tajemnicy...
reżyser dał widzowi miejsce na własną refleksję...
film rozgrywa się w komunistycznej Rumuni...
2 studentki - jedna z nich zachodzi w ciążę.
Otylia postanawia pomóc przyjaicolce w usunieciu ciazy.
zatrudniaja czlowieka, ktory ma sie tego podjac.
nie udaje im sie zebrac okreslonej kwoty, wiec man postanawia sie wycofać.
matka dziecka błaga go wrecz na kolanach, aby podjal sie tej aborcji.
w koncu sie zgadza.
aborcja ma sie odbyyac w zarezerwowanym przez Otylie hotelu.
po usunieciu dziecka niz juz jednak nie jest tak, jak było...
dziewczyny nie potrafią zapomniec tego, co sie wydarzyło...
ich zycie obraca sie do góry nogami...
ja jednak odebrałam ten film nie do konca jak film o aborcji.
ogladajac go, moja uwage glownie przykuła sama postać Otylii - kolezanki dziewczyny bedacej w ciazy.
niesamowite było to jak bardzo Otylia poświecała się dla przyjaciółki.przeciez wcale nie musiala tego robic.
aborcja była wowczas nielegalna.
Otylia jednak nie zostawia przyjaciolki samej, jest z Nia do konca.
i to jest najpiekniejsze...
nie wiek czy dzisiaj ktos byłby do takich poświęceń...
dzieki temu filmowi zrozumialam, ze czasem nie mowiac zupelnie nic mozna powiedziec tak wiele... [szczegolnie ostatnia scena filmu]