Zastanawiam się może to przez ten czas w roku, może przez tą porę w nocy. Wszystko jest odwrotnie, czasami budzę się i muszę sprawdzić, czy na pewno, kiedyś, parę godzin czy dni, miesięcy najprawdopodobniej nie wpadłam do króliczej nory i teraz kraina czarów ze mnie drwi zewsząd, bo przecież to absurd, w życiu na oczy nie widziałam zwykłego białego królika nawet.
Mimo to, wszystko jest odwrócone. Biegnę po suficie, gdy tylko zapomnę gdzie teraz jestem i co powinnam robić, ponieważ jestem szczelna; szczelna w tym małym światku półurojonych marzeń, i kiedy właśnie bardzo się postaram, umiem biegać po suficie czy żyć bez otwierania oczu. Dlatego właśnie sprawdzam, czy aby na pewno na jawie też nie znajduję się w alicjowej krainie czarów. Bo gdy odczuwam na własnej skórze wszystkie bodźce, gdy trafiają do mnie myśli innych ludzi, gdy czuję szept koło ucha i kiedy zamykam oczy a pod nimi czaisz się ty z uśmiechem i otwartymi ramionami, i właśnie wtedy jest ten moment, w którym wszystko jest idealnie, gdzie nie chcę niczego zmieniać właśnie wtedy muszę orientować się, czy aby na pewno nie wpadłam w kilogramy urojonych słów, które przebiły się do jawy.
Zastanawiam się. Cały ten surrealizm poranków, i wszystkie myśli na nasz, twój, mój, jego i jej temat, i jedno pytanie : co by stało się inaczej, gdybyś wtedy poszedł w drugą stronę? I kiedy myślę, że nie chciałabym, byś nigdy nie pojawił się w moich dniach, to jestem już pewna, że wpadłam do tej króliczej nory.
Wariuję, bo jest lipiec, bo jest ten właśnie czas, gdy ja przypominam sobie o tobie, a ty o mnie, i jak w zegarku sięgamy po siebie gdziekolwiek i jakkolwiek. A przecież to jest karkołomne, to wszystko, bo skoro teraz jest lipiec, i się odnajdujemy, niedługo będzie wrzesień i się zgubimy, przecież to błędne sześcioletnie koło. Jak w pogiętym salvadorowym zegarku, i też już w naszym krajobrazie wyczuwam zgniliznę. Rozkład.
Jest pięć etapów żałoby. Wyparcie. Agresja. Targowanie się. Depresja. Akceptacja.
Myślałam, że kiedy już powiem, po tylu latach, że jestem na końcu, na finiszu ciebie, że tak, zaakceptowałam to jak się to potoczyło nigdy nie przemknęło mi przez myśl, że to zdanie będę musiała poprawić. Nie zaakceptowałam tego, jak się to potoczyło, ale po proszeniu, błaganiu, krzyku, płaczu nareszcie zaakceptowałam, że to między nami się toczy. W dość specyficzny sposób, bo nierównomierny, niesprawiedliwy, zbyt ekscytujący. Że nasza relacja, znajomość, jest relacją z terminem ważności i kolejną datą produkcji.
Więc już nie wyczekuję, nie proszę cicho, aby to się nie skończyło nigdy, wręcz przeciwnie, zaakceptowałam naturę rzeczy, chłodne kalkulacje i zgryźliwe myśli, które zawsze nam towarzyszyły. Mogę powiedzieć, śmiało, że wiem, kiedy będę mogła się uśmiechać, a kiedy, później, przygryzać zęby z bólu, że nie ma już cię tuż koło mnie i nie czuję twojego oddechu w tym czułym punkcie za uchem. Nasz plan.
Widzisz, niektórzy planują z wyprzedzeniem na parę lat, tutaj kupię samochód, tutaj spłacę piątą ratę za telewizor, a tutaj pokazując palcem na miesiąc w kalendarzu za trzy lata będę właścicielem własnego baru.
My planujemy tylko parę miesięcy w roku, razem, tutaj się pocałujemy, a tutaj, popatrz znowu cię uderzę i odejdę na pięcie.
Więc, żelazna logika mówi mi, że zdając sobie z tego sprawę i akceptując to w każdym znaczeniu tego słowa bo jeśli nie próbuję zmieniać, to chyba jestem z tym pogodzona to czy nie powinnam mówić wszystkim, że jestem szalona? Że zgadzam się na odwrócone związki, na odwrotne uśmiechy i odwrotne uczucia. Bo nie powinnam, ale czuję się jak w dziwolągowej krainie czarów, to żyję tym szaleństwem i zamierzam nim i w nim żyć jak długo się tylko da.
Może dlatego, że wolę kilka chwil szaleństwa, ekscytacji, adrenaliny, okrzyków nie mogę się doczekać! Niż całego życia żyjąc a nie żyjąc tak naprawdę.
Chyba jednak wpadłam do tej dziury, bo nie wiem gdzie jestem. O tutaj, tuż pod piersią lewą