Wstałam o 9 poszłam jak zwykle do łazienki się umyć i się ubrać.
Zeszłam na dół zjadłam śniadanie i postanowiłam włączyć TV.
Leciały akurat wiadomości.
-Co?!- krzyknełam na cały dom
Okazało się, że moi rodzice zgineli w wypadku.
Załamałam się.
Siedziałam i beczałam. Nic nie jadłam nigdzie nie wychodziłam tylko siedziałam i beczałam.
Nagle ktoś zapukał do drzwi.
Nie otwierałam.
Zapomniłam, że drzwi były otwarte i ten ktoś wszedł.
-Hey Camil zabieram cię na lody!- rozległ się głos Justina po moim domu
Nie odzywałam się.
Siedziałam na kanapie skulona i beczałam.
-Ej co się stało?- spytał siadając obok mnie gdy zauważył, że beczę
-Oni... Wypadek... Tir... Nie żyją...- mówiłam szybko i becząc
-Ale powoli. Kto nie żyje?- powiedział
-Moi... Moi rodzice- powiedziałam patrząc mu w oczy wybuchając jeszcze mocniejszym bekiem
Justin mnie przytulił.
-Będzie dobrze- powiedział
-Nie! Nic nie będzie dobrze!- krzyknełam
-Cii... Zobaczysz będzie dobrze- powiedział
-Nie. Zrozum nic teraz nie bedzie dobrze. Ja pójdę do domu dziecka- powiedziałam spokojniej ale dalej becząc
-Nie pójdziesz do domu dziecka- powiedział przytulając mnie mocno do siebie
Po 30 min Justin poszedł do kuchni.
Zrobił mi chapicino i jajecznicę.
Postawił to na stoliku do kawy myśląc, że to tknę.
Nic nie tknełam.
Byłam załamana. Justin poszedł do korytarza zadzwonić do kogoś.
-Dziś nocuję u ciebie- powiedział siadając obok i mnie otulając kocem
-Ale...- niedokończyłam
-Żadne ale- powiedział i pocałował mnie w czoło
Czułam się przy nim bezpiecznie.