My Savior
część 37
Jeszcze raz nerwowo się rozglądam i sprawdzam na kartce, czy jestem pod dobrym numerem. Dwadzieścia sześć, zgadza się. Jestem lekko spóźniona, bo rzadko bywam w tej części miasta i nie mogłam znaleźć właściwej ulicy. Alex nie mógł mnie zawieźć, bo ma zajęcia. Mimo, że to jego znajoma i on umówił spotkanie.
Zadaję sobie pytanie, czy to na pewno dobry pomysł, kiedy słyszę za plecami kobiecy głos:
-Marcie?
Odwracam się i staję twarzą w twarz z dziewczyną, z którą Alex rozmawiał na imprezie. Wyciąga do mnie rękę z tylnej kieszeni jeansów.
-Stephanie, miło cię poznać.
-Ciebie też.- podaje jej rękę.
-To co, zapraszam.- mówi i skinieniem głowy pokazuje budynek za nią.
Wchodzę na nią na klatkę schodową. Zwykła, szara, stara, ale zadbana.
-Oprócz nas mieszkają tutaj prawie sami staruszkowie, więc będziesz musiała się przyzwyczaić do tego zapachu... starszych ludzi.
Wiem co ma na myśli. To jakaś dziwna mieszanka proszku do prania, zgnilizny i kurzu. Starość.
Wchodzimy po schodach, które skrzypią, jakby się miały pod nami zawalić.
-Zamek może się czasem zacinać. Trzeba wtedy tylko szarpnąć klamką w górę. tłumaczy, kiedy wchodzimy do środka.
Jej włosy wcale nie mają takiego intensywnego koloru, jak mi się wydawało. Są raczej rudo brązowe. Ładnie kontrastują z zielonym sweterkiem.
-To nasz pałac.- rozpościera ramiona.- Jak widzisz, mamy sporo miejsca. To największe mieszkanie w całym...- przerywa, bo przeszkadza jej jakiś hałas.
Uśmiecha się do mnie przepraszająco i poschodzi do pierwszych drzwi na lewo. Wali w nie pięścią.
-Do jasnej cholery, Miles! Wyłącz tę łupankę!
W odpowiedzi słyszymy śmiech i muzyka robi się głośniejsza. Grzmi jakby ktoś robił remont.
Stephanie wzdycha teatralnie i wraca do mnie.
-Nie martw się, rzadko wychodzi ze swojej jaskini. Jest szansa, że nigdy na niego nie wpadniesz.
Uśmiecham się do niej. Zawsze czułam się trochę niezręcznie przy nowych osobach, ale Stephanie ma w sobie naturalny urok.
Przechodzimy dalej, do salonu i kolejnego korytarza.
-Skoro już zaczęłyśmy od współlokatorów, to musisz poznać duszę całego domu.
Otwiera drzwi, a ja muszę kilka razy mrugnąć, żeby cokolwiek zobaczyć. W pokoju panuje ciemność, nie licząc światła z ekranu laptopa, które oświetla twarz dziewczynie, siedzącej na łóżku.
-Cynthia, słońce ty moje, znowu bawisz się w wampira? Patrz, przyprowadziłam ci nową koleżankę.
Cynthia odrywa wzrok od ekranu i przesuwa nim po mnie. Przewraca oczami i wraca do swojego zajęcia. Milutka.
-Super się gadało, dzięki.- mówi Stephanie i zamyka drzwi. I kolejny przepraszający uśmiech.
Pokazuje mi jeszcze kuchnię i dwie łazienki. I oczywiście pokój, który miałby być mój. Ma błękitne ściany, dużą, białą szafę, dosyć wąskie łóżko, fotel, biurko i kilka półek.
-Mamy pięć pokoi. Aha i mieszka z nami jeszcze Steven, ale tak rzadko tu bywa, że musi mieszkać z Milesem. Przecież nie dam osobnego pokoju komuś, kto woli spać u swoich panienek. To co myślisz?
Rozglądam się dookoła. Co myślę? Ze jestem w jakimś domu wariatów. Przemyśl to, Marcie. Naprawdę chcesz mieszkać ze starszymi od siebie, obcymi ludźmi, którzy i tak są na kupie?
-Słuchaj, wiem co możesz sobie myśleć. zaczyna Stephanie.- I nie zdziwię się, jeżeli zrezygnujesz. Zrobiły to już trzy osoby. Ale rozumiem twoją sytuację. Możesz zamieszkać tu na pewien czas bez płacenia. Wiem, że musisz skupić się na szkole. Lubię Alexa, wiec to dla ciebie zrobię. Jeśli chcesz.
Nie rozumie mojej sytuacji, bo Alex powiedział jej, że uciekłam z domu. Ale doceniam gest. Nawet jeżeli ta pespektywa nie jest najlepsza, to innej nie mam.
-Okej. mówię i silę się na śmiech.- Biorę ten pokój.
-Świetnie! To kiedy chcesz się wprowadzać?
-Jutro?
-Świetnie.- powtarza.
Znowu wymieniamy uścisk dłoni.
No cóż, jeżeli to jest dom wariatów, to pasuję idealnie.