My Savior
część 35
Od dwudziestu minut siedzę na kanapie naprzeciwko Alexa i Ściskam w dłoniach kubek z już zimną herbatą.
-To powiesz mi co się dzieje?
Zagryzam wargę. Powiem mu? Pewnie muszę. Albo powiem, że się przeprowadzamy? Dlaczego w ogóle czemu to ukrywam, przecież to nie moja wina. Nie chcę obarczać go kolejnym moim problemem.
-No więc... -zaczynam, ale najpierw biorę łyka gorzkiej herbaty.- Tak jakby... Jestem bezdomna.
Chłopak unosi brwi.
-Tak jakby?
-No dobrze! Nie mam gdzie mieszkać, bo mnie wywalili za niepłacenie rachunków. Czy taka odpowiedź jest satysfakcjonująca?
Widzę po nim, że nie do końca rozumie całą sytuację.
-Ale, jak to? Czy twoi rodzice wiedzą, gdzie jesteś? I gdzie są oni?
Dłuższą chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią.
-Nie wiem.- odpowiadam zgodnie z prawdą- Nie wiem, gdzie są moi rodzice. Nie wiem, gdzie jest moja matka. Może poszła do jakiś znajomych, do hotelu, nawet mnie to nie obchodzi.
Odstawiam kubek na stolik. Zasłaniam twarz dłońmi i oddycham głęboko. Nawet nie próbuj ryczeć.
-Chwila, bo czegoś nie rozumiem&
-Mój tata... -zaczynam ostro, ale głos natychmiast mi się łamie- Mój tata nie żyje, Alex.
Czuję w oczach łzy. Patrzę na niego i widzę w jego oczach coś w rodzaju współczucia lub zrozumienia.
-Nie mam taty. Nie mam rodziców.- dodaję szeptem.
Pojedyncza łza wypływa spod zamkniętej powieki. Pozwalam jej wolno spłynąć po moim policzku. Alex ściska moją dłoń, a ja splatam nasze palce.
-Był policjantem.- mówię, chociaż nigdy nikomu wcześniej tego nie opowiadałam. Ani Benowi, Cassy, Carterowi, psychologowi, który zajmował się mną po sprawie. Jakby mówienie o jego śmierci miało znowu zabrać, jakby od nowa ginął w mojej opowieści.
-On był na nocnej zmianie, razem ze swoim partnerem. To była spokojna okolica, prawie nic się nie działo. Nagle dostali wezwanie do małego, całodobowego sklepiku, więc natychmiast tam pojechali. Znowu jakiś dzieciak z ubogiej dzielnicy próbował go okraść. Kiedy dojechali na miejsce, wydawało się być po wszystkim. Chłopak zabrał pieniądze i uciekł, a sprzedawczyni leżała przerażona, bo miał ze sobą nóż. Mój tata chciał od razu zabezpieczyć nagranie z monitoringu i poszedł na zaplecze. Wtedy zza drzwi wybiegł ten chłopak z przerażeniem w oczach i... wbił mu nóż prosto w brzuch. Okazało się że tamten zobaczył radiowóz przed sklepem i pobiegł na tył sklepu, a kasjerka myślała, że uciekł. Zmarł w karetce... Wiesz, ile tamten dzieciak ukradł? Czterdzieści trzy dolary. Zabił go, dla czterdziestu trzech dolarów.
Wycieram rękawem bluzy kolejną łzę. Ramiona Alexa owijają się wokół mnie, jak bezpieczny kokon. Czuję, że muszę zrzucić ten ciężar swojej rodziny. Nie chcę już go.
-I nienawidzę jej za to. -mówię, zanim się nad tym zastanowię.
-Kogo?- pyta, odgarniając włosy z mojej twarzy.
-Mojej matki. To jej wina. W tamten wieczór, słyszałam, jak się kłócą. Znowu na niego wrzeszczała, że jest nikim. A przecież tak bardzo się starał, chciał, żebyśmy miały wszystko co potrzebne. Miał dosyć jej krzyków, więc wziął nocny patrol.
-Marcie, nie możesz kogoś obwiniać...- Alex odzywa się, ale ja też mu przerywam.
-Gdyby wciąż mu wszystkiego nie wypominała, to by nie wziął tej zmiany, zostałby w domu, nie zginąłby! Miał jej dosyć! To jej wina, to przez nią nie żyje! Nienawidzę jej z całego serca!
Z ust wyrywa mi się szloch. Staram się zdusić w sobie tą narastającą mieszankę żalu i gniewu. Wtulam się w ramie Alexa, a on głaszcze moje włosy i coś szepcze. Znowu to robię. Opowiadam mu rzeczy, przed którymi tak długo się wzbraniałam, które są zbyt bolesne. Ale wierzę, że Alex zrozumie.
Mówię mu też o tym, że mamę wywalili z pracy, zabrali nam dom a w bonusie o jej alkoholizmie. Pięknie się sprawy mają, nie ma co.
-Wiesz... chciałbym was tu do siebie przygarnąć, ale jest trochę mało miejsca. Może gdyby przesunąć kilka mebli...
-Alex, nie chcę już z nią mieszkać. Po prostu nie mogę, już tego nie zniosę.
-Dobrze, ale dla ciebie propozycja jest aktualna.
Uśmiecham się delikatnie.
-Nie proszę cię o to.
-Wiem.- odpowiada, podnosi moją dłoń i składa na niej krótki pocałunek.
Prostuję się nieco.
-To bardzo miłe z twojej strony, ale...- kręcę lekko głową.- Nie zrozum mnie źle. To chyba dla mnie trochę za wiele&
-Okay, rozumiem. To może zostaniesz tu, dopóki czegoś ci nie znajdziemy? I nie martw się, będę spał na kanapie.
Śmieję się pod nosem i przysuwam, żeby móc go przytulić.
-Dzięki.
Niedawno wróciłam do domu i pisząc to jestem półprzytomna, więc przepraszam za jakiekolwiek błędy.