Rozdział XLVII
-Możemy porozmawiać tato ?-Zapytała Rebecka, schodząc po schodach. Jej ojciec siedział przy stole, z poranną kawą w ręce.
-Chodź, siadaj.-Zachęcił, jednak nawet się nie uśmiechnął.
-Jesteście na mnie źli...?
-Źli nie, ale...Rozczarowałaś nas. Rozczarowałaś mnie i mamę...Ją również zraniłaś.
-Przepraszam...Sama nie wiem dlaczego tak się zachowałam. To wszystko jest dla mnie za trudne.
-Więc dlaczego przestałaś chodzić do Pani Evans ? Skoro sobie nie radzisz, nie powinnaś rezygnować z jej porad.
-Może i masz rację, ale źle się tam czułam. Zachowywała się, jakbym była chora psychicznie i dawała się tylko do wariatkowa.
-Powiedź mi szczerze...Tylko szczerze...-Zaczął tata.-Cieszysz się, że dla mamy znalazł się dawca ?
-Oczywiście, że się cieszę ! Bardzo, ale nie umiem tego okazać...
-Wszystko wygląda na to, że za dwa dni będzie operacja. Wszystko się może już wtedy ułożyć.-Rebecka uśmiechnęła się tylko.-Trzeba wyjść z Amandą...-Przypomniał tata, kończąc jednocześnie te trudną rozmowę.
-Tak wiem. Ubieram się i idę...Już idę.