mój prywatny fbl, zapraszam: klik
Miłość ponad życie
rozdział dwudziesty drugi
- Spójrz w okno - szepcze patrząc mi głęboko w oczy. Lekko wystraszona powoli odkręcam głowę w prawo. Gdy już widzę kątem oka te okno widzę także babcię, która wpatruje się w nas. Szybko wracam swoim wzrokiem na Mike. Jestem wystraszona. Teraz niespodziewanie.. I odkręcam swą głowę szybko i znów ją tam widzę. Stoi uśmiechnięta promiennie. Rzucam jej groźne spojrzenie, ale jej uśmiech pozostaje na ustach.
- Ona Cię śledzi - odrzeka Mike. Wpatruję się w niego, myślę, że z pewnością przesadza. Przecież ona nie ma podstaw do śledzenia mnie, ale jego wzrok mówi coś innego, nigdy nie był bardziej poważny.
- I co teraz? -zastanawiam się na głos.
Zamiast odpowiedzieć, Mike wzdycha z frustracją. Szuram krzesełkiem i po chwili jak oparzona zaczynam biec w stronę wyjścia. Wybiegam przed bistro, spoglądam w miejsce gdzie przed chwilą była i normalnie nie dowierzam. Jej tam nie ma! Unoszę dłonie do Mike przez szybę. Wracam na swoje miejsce. Opadam zdenerwowana.
- Co to za kobieta?!- unoszę głos. Wszyscy się na mnie spojrzeli jak na wariatkę. Kit! Niech myślą co chcą.. muszę wiedzieć co ona chce!
- Lecę, pa - rzucam szybko i wstaje.
- Ale gdzie?- słyszę coś przez ramię, ale już nie odpowiadam tylko kieruję się w stronę wyjścia. Mój cel: dom. Maszeruję dosyć szybko przebijając się przez tłumy ludzi. O tej godzinie zwykle Londyn wrze życiem. Jeszcze kilka przecznic i będę na miejscu. Czuję jakby ktoś mnie śledził. Chyba wpadam w paranoję przez tą babkę. Zaczynam biec, gdy słyszę odgłos szurania butów za moimi plecami. Wpadam szybko do domu i zatrzaskuję drzwi. Zjeżdżam po nich zdyszana. Uspokój się.. To jakiś przypadek z tą kobietą. powtarzam sobie w myślach. Kiedy moje emocje opadają kieruję się na kanapę do jadalnio-salonu. Włączam telewizję i skaczę po kanałach. Wiadomości, sport, jakiś wojenny film.. O! Mój ulubiony a raczej jedyny, który oglądam serial. Obejmuję ramionami poduszkę i wtulam się w nią, próbując nie myśleć o tej dziwnej babci.
Nagle ktoś zadzwonił dzwonkiem. Kieruję się do drzwi. Otwieram je i widzę ją w pelerynie spływającej na ramiona i powiewającej na wietrze, ale z twarzą ukrytą pod kapturem.
- Twój dzień - energicznie zaciera ręce jakby chciała je ogrzać.
- Co?- mamrotam.
Odwraca się i idzie. Po chwili wahania ruszam za kobietą, obawiając się, że jeżeli zbytnio się oddalę stracę ją z oczu. Kobieta zaczyna biec tak szybko, że po chwili ciężko mi ją zobaczyć. Ocieram oczy i patrzę, jak peleryna znika wśród drzew na skraju lasu. Potykając się, skierowałam się w to samo miejsce. Gdy dotarłam do linii drzew, ogarnęły mnie wątpliwości. Podtrzymując dłonią mokre włosy odkręcam się na pięcie i biegnę w stronę domu.
Mrugam oczami i się przebudzam. Serce mi ciągle bije jak szalone z powodu koszmaru, ale staram się oddychać głęboko i przekonywać samą siebie , że to był tylko sen. Odpycham od siebie wspomnienie tego koszmaru, by jak najszybciej wytrzeć je z pamięci. Promienie słońca wpadają do jadalnio-salonu. Okno jest uchylone, a poranny wietrzyk owiewa moją skórę. Wstaję z łóżka i znajduję żółtą karteczkę przyklejoną do lustra w łazience.
Będziemy późno. Mamy masę pracy, zamów sobie coś do jedzenia lub zjedz na mieście. Buziaki, rodzice. PS Jak będzie się coś działo to dzwoń.
Opieram głowę na lustrze. No to wracamy do szarej rzeczywistości. Rodzice w wirze pracy, a ja mam radzić sobie sama. Czterdzieści minut później jestem już wykąpana, ubrana i po śniadaniu, składającego się z jogurtu truskawkowego. Ktoś puka do drzwi i wtedy obmywa mnie fala strachu. Przed moimi oczami okazuję się mój sen. Boję się, że może stać się rzeczywistością.