CZĘŚĆ LVII (1)
John stanął przy mnie z naszą druga córką i tak samo jak wcześniej Margaret ułożył ją na mojej piersi. Zaśmiałam się ocierając łzy i przyglądając się córkom. Moim dzieciom. Udało mi się, urodziłam je.
- Niestety Kate, ale nie damy ci tak szybko odpocząć. Trzeba nakarmić starszą dziewczynkę, bo już ją obmyłam, zawinęłam w kocyk i zważyłam.
- Ale.. ale ja nie umiem - Spanikowałam.
- Spokojnie, pomogę ci. Od tego tu jestem. Dobrze? - Upewniła się.
- Tak - Kiwnęłam głową.
- Odsłoń pierś - Instruowała mnie Margaret, a ja posłusznie wykonywałam jej polecenia. - Teraz podam ci niemowlę, trzymaj je za główkę, delikatnie - Mówiła przekazując mi moją córeczkę. Kiedy już odpowiednio ją złapałam podsunęłam ją do piersi, a ona sama zaczęła pić mleko.
- To nie jest takie straszne jak mi się wydawało - Wyznałam kiedy położna spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Dobra, dawaj kolejną córeczkę. Trzeba ją umyć i zważyć - Oznajmiła kobieta i zabrała dziecko z ramion Johna. Szybko się nim zajęła i już po chwili stanęła z nią tuż obok mnie.
- Już chyba się najadła - Stwierdziłam kiedy starsza z córek zaczęła machać rączkami i odsunęła usta.
- Tak, zdecydowanie. John, weź córkę na ręce. Tylko delikatnie - Upomniała Margaret i podsunęła mi drugą córkę. - Teraz musisz nakarmić tą.
- Oczywiście - Zgodziłam się i przejęłam młodszą dziewczynkę. Kiedy mała zaczęła pić mleko uśmiechnęłam się delikatnie i spojrzałam na Johna, który spacerował po pokoju kołysząc w swoich ramionach jedno z dzieci.
- Dałaś radę - Powiedział zachrypniętym z emocji głosem.
- Dałam.
- Dobra, na kartce zapisałam wszystko to, co powinniście wiedzieć. Nie musicie wieść ich do szpitala, zgłoszę ich narodziny. Starsza z dziewczynek urodziła się 26 lipca o godzinie 1.34 ważąc 3,400 dag. Młodsza urodziła się tego samego dnia tylko, że o 1.41 i ważyła 3,100 dag. Obie są zdrowe jak ryby i spokojne, mają po 10 punktów w skali Apgara. Teraz odpoczywajcie, to był męczący dzień. Dobranoc Powiedziała jeszcze, pozbierała swoje rzeczy i skierowała się do wyjścia.
- Margaret - Odezwałam się jeszcze. - Dziękuję. Za wszystko.
- Nie ma za co kochanie - Powiedziała z uśmiechem. - Jakby coś się działo, czegoś byś nie wiedziała to zapraszam do mnie. Z chęcią pomogę.
- Dobrze, dziękujemy - Powiedział tym razem John.
7 lat później
- Brawo! - Krzyczeliśmy razem z Johnem głośno klaszcząc. Staliśmy przed szkołą podstawową i z dumą patrzyliśmy jak nasze bliźniaczki, Sophie i Melanie, z uniesionymi głowami odbierają świadectwa ukończenia pierwszej klasy. Obok mnie stał nasz pięcioletni synek, Matt, a w wózku przede mną leżała nasza najmłodsza pociecha - mały Nicholas. Otarłam wierzchem dłoni łzy z policzków i zwróciłam się w stronę mojego męża.
- Jak ten czas szybko mija. Sophie i Melanie kończą pierwszą klasę, Matt zaraz zacznie chodzić do szkoły.. Nicholas rośnie jak na drożdżach chociaż ma dopiero rok. Zanim się obejrzymy wszystkie dzieci wyfrunął nam z gniazdka..
- Mamy wspaniałe maluchy, piękny dom, kilka zwierzątek i kochamy się całymi sercami. Możemy być spokojni o przyszłość, nie martw się - Odezwał się John i mocno pocałował w usta. Zsunął dłonie na mój okrągły brzuch i odsunął mnie tak, żebym patrzyła na apel naszych najstarszych dziewczynek. - Po za tym, zawsze można dorobić dzieci - Dodał jakby nigdy nic i uśmiechnął się cwaniacko opierając swoją głowę na moim ramieniu.
- Nie sądzisz, że już wystarczy? Sophie, Melanie, Matt, Nicholas i jeszcze nienarodzona Rose to chyba wystarczająca gromadka - Zaśmiałam się.
CDN.
SYLWIA