Mimo, że nie ma go już 9 miesięcy nadal żyje w moim sercu nadal go kocham i potrzebuje. Uczę się żyć ze świadomością, że odszedł na zawsze, że już nigdy nie zobaczę jego uśmiechu,nigdy nie porozmawiam o tym jak mu idzie w życiu o tym, jak nie układa mi się z mamą, że w szkole nie najlepiej, że nadal nie śpię nocami, już nigdy nie nazwie mnie swoim Słońcem już nigdy nie powie, że tęskni za mną, że chce żebym była przy nim, już nigdy nie dowiem się jak brzmi jego głos uśmiech, jego już nie ma, tak po prostu, z dnia na dzień Bóg zabrał mi wszystko co miałam, całe moje szczęście, zabrał mi to co było dla mnie motywacją, dawało mi siłę, zabrał mi jego, dziś nie mam nic oprócz tych zdjęć, wspomnień i miłości w sercu&;cc Mówią, że ludzie nigdy nie umierają, że żyją do końca w nas, ale nie chce go w sercu chce go tutaj chce z nim rozmawiać, śmiać się tak po prostu wygadać się, dlaczego akurat Ci których kochamy ponad życie zabiera Bóg, dlaczego tak sie dzieje? ;c czy przez te 18 lat zdążyłam zrobić tyle złego,żeby zabierano mi to co daje mi szczęscie?