______________________________
Biegłam zalaną deszczem słońca ulicą, próbując włożyć w biegu niebieską baletkę. Kiedy w końcu mi się to udało, zwolniłam i otarłam oczy, do których napływały niepotrzebne łzy. Czy to ma jakiś sens? Uciekanie z własnego domu przed osobą, która kocha Cię tak mocno jak Ty ją? Nie to nie miało sensu. Ale czy byłam w stanie tam zostać i po prostu przyznać się do niepotrzebnych kłamstw? Nie.. Kłamstwa są jak nałóg, cicha tajemnica skrywana każdej nocy pod poduszką. Zamykana przed najbliższymi. Przez nią każdego wieczoru wmawiasz sobie, że to nie jest Twój problem. Że wcale nie wpadasz w to uzależnienie, że nie plączesz się w sieci drobnych oszustw i ukrytych faktów. Ale kłamstwa bywają gorsze od heroiny.
Zebrałam włosy na karku wyrywając przez przypadek kilka z nich i przewiązałam je gumką. Paliły mnie stopy w prośbie o przyspieszenie, a na wargach tańczyły słowa, które miałam ochotę wykrzyczeć.
Wychyliłam się zza rogu, napotykając wzrokiem twarde ściany budynku Liceum. Często wchodząc tu miałam wrażenie, że jestem więźniem, płacącym za wczorajsze błędy. Jakbym rano dostawała dożywocie, a popołudniu wychodziła za dobre sprawowanie. Sądzę, że w praktyce taka opcja byłaby niemożliwa. Czasem byłam uciekinierem, który wydostawał podstępem. Czasem..
Westchnęłam cicho, przeklinając w duchu monotonię własnej codzienności. Ściągnęłam łopatki, biorąc głęboki oddech. Tym razem nie miałam zamiaru opuszczać brody i oddychać przez usta. Ruszyłam szybkim krokiem, ku drzwiom, oddzielającym moje więzienie od reszty świata. Nie zwróciłam uwagi na przenikliwe zimno klamki. Weszłam do środka. Ten sam zapach. W ciągu nocy nic się nie zmieniło. Chemikalia i markery. Szybkim krokiem przeszłam do mojej szafki. Jednak nie opuściłam nieśmiało głowy. Trzymałam ją podniesioną, bez oporów odwzajemniałam puste spojrzenia uczniów, obcych mi ludzi.
Jak codzień męczyłam się chwilę z kodem, ale cały czas coś było nie tak. Czegoś mi brakowało. No tak... Charliego. Wypuściłam powietrze z płuc. Mogłam to przewidzieć.. Otworzyłam szafkę i zaczęłam szukać podręcznika od matematyki, gdy nagle między zeszytami natknęlam się na kartkę. Złożoną na pół, zwyczajną, niczym się nie odznaczającą. Wzięłam ją do ręki, po czym delikatnie popchnęłam drzwiczki pozwalając im się zamknąć. Przez chwilę błądziłam wzrokiem po poruszających się sylwetkach, jednak po chwili rozprostowałam ten prowizoryczny list. Duże litery pochylone lekko w lewą stronę, układały się w wiadomość.
Mam ochotę gdzieś uciec z Tobą. Park? D.
Uśmiechnęłam się do siebie kręcąc głową. Kolejna ucieczka? Kolejny dzień opuszczony? Nie mogłam sobie na to pozwolić. Włożyłam kartkę do książki i ruszyłam w kierunku klasy.
Znowu obserwowałam jak korytarz pustoszeje wraz z dźwiękiem dzwonka. Weszłam cicho do pomieszczenia i zajęłam swoje miejsce. Do środka napływały kolejne osoby, a mi robiło się coraz goręcej. Uchyliłam okno. Gdy ktoś wymówił moje nazwisko, pozwoliłam wyrwać się z moich ust ciche "obecna". Nie zwracałam na to szczególnej uwagi, działałam jak robot.
Profesor zaczął swój wykład, zapisując co jakiś czas kilka cyfr na tablicy, od czasu do czasu wpychając między nie litery. Jednak nie słuchałam. Wpatrzona byłam w drzwi. Liczyłam, że nagle Charlie pojawi się w nich, rzuci mi spojrzenie i mimo mojego zachowania i kłamstwa, usiądzie obok mnie i znowu będzie dobrze.
Ale nie przyszedł. Do drzwi nikt nie zapukał, nikt nie oparł dłoni o framugę, nikt nie wrócił.
***
Dalej go nie było. Tłukłam się z kąta w kąt zastanawiając się gdzie jest. Parę razy próbowałam do niego zadzwonić, ale za każdym razem palce odmawiały mi posłuszeństwa. Cholerna duma. W końcu odpuściłam. Wyłączyłam umysł.
Zamknęłam się we własnej wyobraźni, w świecie rysunku. Szkicowałam zaciekle, wkółko poprawiając kształt oczu i linię ust. Na nowo układając włosy, przerzucając kosmyki na różne strony. Chciałam sprawić, by był idealny, perfekcyjny, bez skazy.
Gdy na zajęciach humanistycznych po raz kolejny, zaczynałam po raz kolejny bawić się kącikami ust, poprawiając jednocześnie kości policzkowe "mojej" twarzy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Uniosłam wzrok znad kartki. W progu stanęła drobna sylwetka sekretarki, która wciąż nerwowo poprawiała okulary, które zsuwały jej się z nosa. Podeszła szybko do nauczycielki i szepnęła jej coś. Kolejny raz poprawiła drżącymi palcami okulary. Profesor skinęła głową, po czym spojrzała swoim twardym wzrokiem na mnie. Niezauważalnym ruchem zamknęłam notes pozostawiając usta twarzy wykrzywione w grymasie.
- Skaylar Grey, możesz spakować swoje rzeczy i wyjść. - powiedziała. W jej oczach dostrzegłam cień smutku, który jednak szybko rozświetliła znana mi surowość.
Zmarszczyłam brwi, jednak bez słowa zebrałam książki z ławki i wyszłam za drobną sekretarką.
Nasze kroki odbijaly się echem od ścian korytarza, gdy szłyśmy w kierunku recepcji. Czułam się odrobinę wyrwana z rzeczywistości. Nie odzywają się do mnie ani słowem sekretarka wprowadziła mnie do pomieszczenia i zamknęła za mną drzwi.
Białe ściany, kilka szafek, kalendarze, stoliki, kilka urządzeń elektronicznych składały się w całość, która niemal odpychała od siebie swoim brakiem charakteru. Za biurkiem siedziała kobieta po trzydziestce, z czerwonymi włosami (jedynym kolorowym akcentem w tym pomieszczeniu), która wpatrywała się w ekran monitora. Nie wiedziałam co zrobić. Usiąść i poczekać, czy przeszkodzić jej? Zdecydowałam się na drugą z opcji.
- Przepraszam - odchrząknęłam. Kobieta podniosła na mnie wzrok. - Mogłaby mi pani powiedzieć co ja tu robię?
- Jak się nazywasz dziecko?
Zacisnęłam zęby. Nienawidziłam słowa "dziecko".
- Skaylar, Skaylar Grey - odparłam. Nagle przez jej twarz przemknęło współczucie. Odsunęła od siebie klawiaturę komputera. Przez chwilę unikała mojego spojrzenia nerwowo stukając palcami w blat biurka. Doprowadzało mnie to do szału. W końcu jej głos rozbrzmiał w moich uszach.
- Moja droga, musisz jechać do szpitala.
Wstrzymałam oddech, nie rozumiejąc o co jej chodzi. Potarłam drżące dłonie.
- Po co?
- Twoja matka.. jest w szpitalu.
___________________________________________
Kto jest ze mnie dumny?
Poprawki jutro.
Olkaa.