Sięgnął po kolejnego papierosa. Paczka jeszcze się nie skończyła, wciąż czekają na niego trzy szlugi. Starczy na godzinę, co z resztą wieczora? Bał się odpowiedzi. Zapalił. Wciągnął uspokajającego bucha w płuca. Otworzył okno. Lubił widok z ósmego piętra, lubił też jej oczy, ale co z tego, skoro jej nie po drodze..? Winda się zepsuła czy co kurwa?! Dlaczego tak nagle go zostawiła i poszła do innego? Tak po prostu...!
Nie zauważył, jak do jego pokoju weszła mama. Jeszcze wczoraj w trybie natychmiastowym zgasiłby fajkę, ale dziś wiele się zmieniło. Coś się skończyło. Gdy odwracał twarz, jego mama już wychodziła. Zdążył tylko zauważyć łzy w jej oczach. Kurwa, jak boli, pomyślał. Gorzki smak smutku. W dodatku ktoś przesolił tę, tzw. miłość. ''Chłopaku, nie rań matki'' chodziło mu po głowie. Po zgaszeniu papierosa, odczekał dziesięć minut i wyszedł z pokoju. Nie znalazł słów, ale usiadł na przeciwko niej przy kuchennym stole. Spojrzał jej w oczy, mówiły wszystko. Wyczuł w nich to wielkie uczucie, którego zabrakło w ich związku. Oparł łokcie o blat, naciągnął rekawy swojej szarej bluzy Nike i schował w nich twarz. Zapłakał, mówiąc ''dlaczego...''. Wiedział, że nie może liczyć na odpowiedź. Jego matka - nagle starsza o dwadzieścia lat wstała i przytuliła go do siebie. Serce jej pękło. Czuła się bezsilna, wiedząc, że tylko on może sobie pomóc. To jej wina, powinna było go przygotować na taką ewentualność... Jeszcze wczoraj zwracała się do niej ''córko''. Było, minęło. Syn cierpi. Jak jeszcze nigdy.
Nagle się poruszył. Przytulił się na chwilę do niej jeszcze mocniej i wyszedł z domu, mówiąc, że wróci później. Niech się mama nie martwi, dodał. Gdy schodził po schodach, był parę razy o mały włos od upadku. Co nie zakończyłoby się dobrze, biorąc pod uwagę ilość pięter. Kolor ścian, widok za oknem: brzozy, kilka ławek, jakiś trzepak i paskownica - wydawał mu się bardzo odległy i obcy jednocześnie. Dwie ulice dalej od swojego bloku spotkał starszego kumpla. Zapłacił mu za wódkę i paczkę fajek i skierował swoje kroki nad rzekę. Chodzili tu czasem... Ale nie miał zamiary wspominać. Nie, przyszedł zapomnieć. O życiu, o miłości, o sobie, o niej. Bo ich już nie było. Pierwszy łyk. Drugi, trzeci, kolejny i flaszka się skończyła. Chciało mu się pić... I deszcz zaczął padać. Zaczęło lać. Nie przeszkodzało mu to, wręcz przeciwnie - był zadowolony. Czuł się oczyszczony z uczuć, z przeszłośći. No, tak prawie. Brakowało mu jednego (i jednej osoby, ale kto by o to spytał...). Krwi. Wyjął z telefonu żyletkę. Jakie szczęście, że się jej nie pozbył. Jak widać, okazuje się potrzebna. Ona jest zawsze, a do prawdziwych przyjaciół się wraca. Moja żyletka, moja krew, moje życie, moja śmierć, myślał. A może nie był w stanie myśleć? Pociągnął jedną kreskę. Krew zmieszała się z deszczem. Uśmiechnął się - czyżby wracał do starych przyzwyczajeń? To z tych czasów, gdy nie znał jeszcze Eli... Druga kreska. Taka kara za wspomnienie o niej. Tak nie wolno, wiesz kolego przecież. Czas z tym skończyć. Tak, z tym życiem. Z tymi chorymi ludźmi, z tymi chorymi zwyczajami. Teraz nic nie zrobi... Ale tata na strychu trzyma taką fajną linę... A tam o, po drugiej stronie tej niewielkiej, ale jakże pięknej rzeki, jest równie piękne drzewko. Widział swoje wiszące ciało. Kusząca wizja.
Nie każda historia ma szczęśliwe zakończenie, niektóre życia kończą się nagle... Niespodziewanie? Przecież dokładnie zaplanowane. Ale czy tak ma wyglądać śmierć?
''Ranisz", znowu pomyślał o niej. Za co? Za darmo... Kolejny raz przeciął skórę prawej ręki ostrą żyletką, tak dla zasady. Można by krew zbierać do słoika. Uratowałaby komuś życie. Może oddałby krew? Nie pora o tym myśleć. Nie ma skończonych osiemnastu lat, a w dzień swoich urodzin będzie martwy. Mówi się trudno i żyje... Co? Nie, już się nie żyje. To nie ból, to normalność. Mnóstwa nastolatków.
Nie pamięta, kiedy wrócił do domu. Obudził się w swoim pokoju, przykryty kocem. Bolała go głowa, słyszał cichą kłótnię rodziców. Oczywiście rozmowa była o nim. Zauważył nowy bandaż na swojej ręce - więc wiedzą.
- Niech to szlag!
Ucichli. Idą tu. Chłopak udaje, że śpi.
- Olek... - zauważył, że do pokoju wszedł ktoś jeszcze.
- Kto to? Do cholery... Co się dzieje...
- Cześć - facet po trzydziestce uśmiechnął się do niego - Jestem tu, bo Twoi rodzice chcą się tego dowiedzieć. Z zawodu jestem psychologiem.
Olek wybuchnął śmiechem.
- Do widzenia panu - żałował, że nie może teraz zapalić, napić się, pociąć się i zagotować zupy. Oj, bardzo żałował.
Jednakże ''fachowiec'' od życia porozumiał się wcześniej z jego rodzicami, tamci wyszli. On został. Wyglądało na to, że nie zamierza wyjść. Nie pytany usiadł na fotelu przy biurku. Rozejrzał się po ścianach. Nad biurkiem wisiała półka, na półce stało jej zdjęcie. Uśmiechniętej brunetki, która siedziała mu na kolanach i nie planowała - chyba - rozstania.
- Na pewno wiele dla Ciebie znaczyła. Też byłem kiedyś w takiej sytuacji, chyba nawet czułem to samo... Nie chciałbyś o tym pogadać?
"Kiedy on sobie pójdzie?! Gościu, spierdalaj... Jutro będę martwy, nie marnuj czasu" Te myśli ciążyły w jego głowie.
- No ej - prawda, że nasz psycholog jest upierdliwy? - gdzie Twoje uczucia? Rodzice martwią się, możesz zamienić ze mną parę słów.
- Poszły się jebać. Z pierwszym lepszym.
- A no, standard. Masz jakieś plany? Jakieś... Wychodzące poza autodestrukcję?
Mnie by ktoś taki działał na nerwy, Wam nie? Olek też jest chyba bliski wybuchu.
- Pewnie. Nagram Salę Samobójców 2, chce pan bilety do kina?
- Zacnie! Ale dzięki, mam wstęp za kulisy.
- To ja zawołam ochroniarza. Koniec rozmowy.
- Czas na kolejną - nasz psycholog jest głuchy, zauważyliście? - Chyba nie masz z kim pogadać... A to może naprawdę pomóc. Tobie. Bo nie jesteś w sytuacji bez wyjścia. Są ludzie, którzy mogą Ci wskazać dobrą drogę - ''dobra droga" jak to fajnie brzmi - bez dróg na skróty, ale bez bólu fizycznego nauczyłbyś sobie radzić z uczuciami. Nie chcesz? Wydaje mi się, że jest to kusząca propozycja.
A co myśli o tym Olek? Olek myśli: Owszem, wydaje się panu. I spieprzaj pan. Psycholog siedział jeszcze trochę, starał się mówić źwięźle i zrozumiale do zamyślonej głowy, dotrzeć do naszego młodego bohatera w jak najmniejszej ilości słów. Zachęcał go do odkrycia kawałka siebie. Zapytał, czy chce pomilczeć, bo milczeć mogą we dwóch długo. Na koniec zrezygnowany zostawil mu numer telefonu. Swój i koleżanki, innej pani psycholog.
Wreszcie. Drogi Olek może iść spać. Po dwudziestu minutach zauważył nowy problem: nie może zasnąć. Niedobrze, niedobrze. Wstał i podszedł do rodziców, pytając, czy jest w domu coś na sen. Tata rzucił okiem na swoją żonę, a następnie nerwowo zaprzeczył. Skłamał, ale jego syn nie miał się o tym dowiedzieć. Czy teraz ciągle będą go podejrzewać o chęć zrobienia sobie czegoś złego? Widać, że się martwią. Miłość kipi. A chłopak nie wie, czego by chciał... Poza śmiercią, rzecz jasna. Ciekawe, czy pozwolą mu jutro wyjść z domu. Oby. Nadzieja na śmierć - to pozostało mu w życiu. Niewiele, ale to życie nie będzie trwało wiecznie, jeszcze tylko dzień. Można odliczać godziny, minuty, sekundy. Jeszcze jeden zachód słońca. Ostatni w życiu. Jeszcze dwa obiady. Może mama ugotuje jego ulubioną buraczkową, może... Fakt, mógłby przeżyć jeszcze wiele szczęśliwych chwil. Mnóstwo niezapomnanych momentów - pozbierałby je do kupy i z uśmiechem wspominał... Nie, jak tu wspominać dobrze coś, skoro jej nie będzie przy tym zachodzie? Skoro nie będzie mógł nałożyć jej tej zupy? Wtedy zachód straci magię, a obiad smak... Często zdarza się, że samobójca pisze ten ostatni, pożegnalny list.
Mamo, Tato,
Kocham Was.
Olek.
NIE!
PRZEPRASZAM.
Wybaczcie mi, proszę.
NIE!
Nie chciałem tego. Dwa dni temu nie chciałem zginąć, ale świat się odwrócił. Nie potrafię żyć do góry nogami. Żegnajcie.
Tak? Nie...
Mamo, Tato,
Nie chciałem tego. Dwa dni temu naprawdę tego nie chciałem. Świat teraz wygląda inaczej , a ja nie potrafię żyć na odwrót.
Żegnajcie , przepraszam, wybaczcie mi, proszę.
Kocham Was.
Olek napisał jeszcze więcej. Wszystko pisał ze spokojem. Wyrzuty sumienia... Nie, ich nie miał, one też go zostawiły. Kolej na niego. Teraz on będzie decydował, teraz on odejdzie.
Pisała Nobody !