Jestem znerwicowana. Nienawidzę ludzi i wszystkiego. Prócz kilku osób (pięciu?), kawy, rozpieprzonego ipoda z piękną muzyką i jeszcze kilku rzeczy. Czyli jednak nie wszystko. Ale prawie wszystko mnie denerwuje. Chyba nikt nie próbuje mnie nawet zrozumieć, co dopiero pomóc czy pogłaskać. Czuję się taka bezsilna, a zarazem lepsza od was wszystkich. I będę tak sobie myśleć. A co. I co tam, że mnie podwójnie zdradzono. Jak nie więcej razy. Liczenie jest zuem.
Czułam wczoraj, że dziś jest niedziela. I czułam tak dziś. Dopóki nie zapytano mnie na pol i nie dostałam kosy z matmy. Hał najs. Boli mnie język. Poparzony drugą czy trzecią kawą. Masz nerwico, napij się. Mam na coś ochotę. To jest takie niefajne jak nie wiem, na co. Nawet, jakiego typu jest to chcica. Jeść mi się nie chce (schudłam 4 kg :DDDD ), pić już też nie. Robić? Nie mam siły na nic. Nawet sen nie kusi mnie tak bardzo. Jest niefajnie.
Marzy mi się BLG. Może nie dokładnie bycie tam (ale nie pogardzę). Ale ten piękny stan. Nie myślałam, co się działo wczoraj i co będzie jutro. Ba, nie interesowałam się, co będę robić za godzinę. Do szczęścia potrzebowałam kąpieli w morzu o pierwszej w nocy, długiego spaceru, uśmiechu oraz skończenia czegoś, co mnie blokowało dość długo. Samo to, że czułam piasek w zębach było czymś pięknym i wspaniałym. Teraz radości nie daje mi prawie nic. Cały czas na kogoś warczę, kto na to nie zasłużył. Ale zaczęłam doceniać ludzi. Tych, którzy mi zostali. Takich trÓ.
Szkoda, że ci, na których mi zależy (prócz tej trójki) nie widzą tego. Wasza strata, lamy. I tak do mnie wrócicie. Wiem to z mojego doświadczenia. To prawie tak samo pewne jak to, że AA przyjdzie na lekcję.
Chaotyczne mam te myśli.
xoxo.
xoxo.