Mógł mieć wszystko lecz właśnie dziś to prysło
Wyszedł z domu z walizką nie mówiąc nic szybko
Zostawił list matce który później znalazła w szafce
Zalały łzy twarz i czytała kilka razy uważnie
Droga mamo, przepraszam ale tak być musiało
Za parę godzin zadzwonią że znaleźli moje ciało
Ty wierzysz w niego więc widocznie bóg tak chciał
Że moje światło już nie świeci wśród świateł miasta
Chciałem zadbać o to, by wykorzystać to co
Daliście mi głupotą było to że byłem idiota
Wpadłem w wir tych chwil pieniądze były mym powietrzem
Oddychałem nim zajęty losem swym w najlepsze
Na pierwsze miejsce zabawa, szkoła na drugi plan
Mówiła cała Warszawa o tym, że długi mam
Ze złymi ludźmi zadarłem musiałem robić co chciał ten
Którego znaleźli rankiem z poderżniętym gardłem
Nie miałem innego wyjścia, chyba już się domyślasz
Że to ja byłem tym tam, który zabił by żyć jak
Każdy człowiek niewinny, rodzina i praca
To koniec mej życia linii, przepraszam...
Ref:
Jeśli masz start masz w życiu coś ważnego wiesz
Jeśli nie to masz czas, nie zmarnuj tego ej
Jest jedno życie wiele szans biegniesz
Dziś mamy rap lecz życie nie jest filmem z happy endem
Spędzał czas przykładnie z rodziną zanim zaginął
Siedział twarz w twarz ze świnią w ryj o starych bawiło to
Palił chlał wino potem kasyno poker
Rzucił hokej ufali na wyrost choć gubił flotę
Nocne kluby hotel i balangi
Na wylot walił heroiną mówił to katharsis albinos
Łatwo było go więc rozpoznać
Złota blinda ćpunom mówił wiesz to tombak jest
Lombard wymiana złota na hajsy fanty
Nokia stereo sony hi-fi yo
Brązowa śmierć z jego białych źrenic
Do zoba wiesz mówił spotkamy się na tamtej ziemi
Mózg jak ozon dziurawy gdzie nocą bawił
Nie wiedział nikt po co zabił trzy ofiary
Mafiozo z Pragi graficiarz
Przy nim aerozol dragi i jakaś siksa
Dżinsy baggins canabis dla niego koniec
List zostawił na krawacie ojca zawisł na balkonie
ref:
Nie czuł się dobrze tu miał dość i w zamian
Pomyślał że pojedzie do ciotki w Stanach
Od Polski z dala żyć chciał zostać
I nie myślał o powrocie najpierw dostał wizę
Potem sprzedał wszystko żeby mieć na start
Dwa dni przed wylotem przestał spać
Nerwy puściły mu, całą noc w zdjęciach grzebał
Potem przespał cały długi lot za ocean
Wylądował na JFK sam z jedną torbą
Liczył na rodzinę, myślał że mu pomogą
Dali mu spać przez tydzień i ani dnia dłużej
Mieli go za nic był dla nich intruzem
Kiedyś był elegancki chodził w marynarach
Teraz w brudnym t-shircie mył gary w barach
Kiedyś był kimś w Polsce skończył studia nawet
Teraz w nędznej knajpie był popychadłem
Załamany kontemplował życie przez noce
W dusznej, zapyziałej klicie bez okien
Nic się nie zmieniło po rocznym trudzie
To co samo obce miasto i obcy ludzie
W końcu poznał dziewczynę na imprezie dla Polonii
Przyjechała z Łodzi miała prace sprzątała domy
Miał z kim pogadać, zaczęli się spotykać
Zaszła w ciąże on każdej pracy się chwytał
I tak leciała historia miłosna
Stałą pracę dostał, mył okna w wieżowcach
Z najwyższych budynków, patrzył na miasto
Miał co jeść i gdzie spać, łatwiej było zasnąć
Szło im jakoś cieszyli się stałą pracą
Ale na kilka dni za nim skończyło się lato
Źle sypiać zaczął, i już tak się czuł nieraz
Wychodząc z domu miał robotę w dwóch wieżach
Miał przyjść na obiad ale nie wrócił
I sen skończył się, cały świat o tym mówił