7.
- Vanessa!- usłyszałam głos chłopaka dobiegający z dołu.
Nie byłam w stanie rozpoznać do kogo należał, więc biorąc telefon do ręki, z ciekawością poszłam na parter. Tam, w drzwiach stał bardzo ładnie ubrany Phil. Lekko się uśmiechnęłam i zbiłam z nim piątkę.
- Coś się stało?- zapytałam.
- I tak i nie.- zaczął się śmiać.- Po pierwsze nie musisz już nic piec, Alan wszystko kupił.- uniósł swoje kąciki ust.- Ale po drugie pasowałoby, żebyś nie wychodziła z pokoju, albo wiesz, gdzieś wyszła, byleby Cię tylko dziewczyny nie zauważyły.-trochę się zmieszał.
Spoglądnęłam na szafkę przy drzwiach. Mamy torby nie było. Wskazałam na miejsce gdzie ją zawsze trzyma i pytającym wyrazem twarzy spojrzałam na chłopaka w ciemnej kochuli i rurkach. Zaczął się śmiać.
- Nie, jej akurat nie wygoniliśmy. Jakieś spotkanie ma czy coś, do 22 będzie siedzieć w pracy.
- Czyli rozumiem, że ja mam się wynieść z własnego domu tak? -splotłam ręce na piersi.
- Szczerze mówiąc, tak.- przytaknął.
- W takim razie powiedz mi gdzie mam pójść, skoro wiem tylko jak dojść na przystanek i do sklepu.- zaczęłam się śmiać.
Chłopak lekko zakłopotany skuścił głowę w dół. Podeszłam do niego i klepiąc po ramieniu powiedziałam:
- Nie ma sprawy.
Phil od razu się wyprostował, a jego oczy zaczęły ślinić.
- Dziękuje, dziękuje, dziękuje!- mocno mnie przytulił i podniósł do góry.
Zaczęłam się śmiać.
-Puszczaj.
- A no tak.- chłopak spojrzał na mnie i lekko się zarumienił.
- Więc kiedy mam wyjść?- zapytałam będąc na pewnym gruncie.
- Już!- wybiegł z łazienki Alan i rzucił mi smycz oraz jakieś pieniądze.
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.
- Co ty taki hojny?- zaczęłam się śmiać.
- Wyjdź już.- wypchnął mnie z domu.
- Idioto!- krzyknęłam kiedy usłyszałam dźwięk przekręcenia klucz w zamku.
Kopnęłam nogą w drzwi i podeszłam do bramki, po czym zawołałam Cookie'go i zapięłam smycz o jego obrożę. Stwierdziłam, że wybiorę się pozwiedzać okolicę. Wybrałam inny kierunek, niż ten którym chodziłam i poszłam przed siebie. Jakoś nic nie budziło we mnie strachu. Zawsze miałam manię na pedofilów, a tu nic. Byłam dziwnie spokojna.
Po 15 minutach znalałam się w parku. Nie było w nim ani jednej żywej duszy. Idąc pomiędzy drzewami zadzwonił mój telefon. Schyliłam wic głowę, aby go wyciągnąć z kieszeni i szłam dalej. W pewnym momencie poczułam zderzenie z czymś twardym. Od razu wylądowałam na ziemi. Cookie zaraz zaczął mnie lizać i skomleć.
- Spadaj.- odepchnęłam go ręką i złapałam się za czoło.
Odruchowo zamknęłam oczy. Nawet nie wiem, w co uderzyłam. Po kilku sekundach usłyszałam czyjeś kroki.
- Nic Ci nie jest?- zapytała jakaś osoba.
Wydawało mi się, że była tuż nade mną. Otworzyłam oczy i usiadłam. Naprzeciwko mnie stało dość masywne drzewo.
- Idiotka.- zaczęłam się śmiać.
- Pomogę Ci.- zobaczyłam obok siebie rękę.
Nie miałam siły wstać, kręciło mi się w głowie. Resztkami sił spojrzałam w górę i zobaczyłam kolejny raz Harry'ego Styles'a. Moje serce skoczyło mi do żołądka. Zamarłam, zapomniałam jak się oddycha, a brzuch mile zaczął gilgotać.
- Jakie upokorzenie.- podciągnęłam nogi pod brodę i schowałąm w nich głowę.
Chłopak kucną, bo słychać było jak 'szczeliły' mu kolana.
- Racja, nie każdemu zdarza się walnąć w drzewo.- zaczął się śmiać.
Podniosłam głowę. Miałam wrażenie, że wszystko wiruje.
- Tym bardziej przy Harry'm Styles'ie.- westchnęłam i spróbowałam wstać.
Migiem poczułam na swojej prawej ręce ciepłe dłonie. Przeszły mnie ciarki.
- Pozwól.- uniół kąciki ust.
Ten uśmiech sprawił, że znów miałam ochotę walnąć w drzewo byleby tylko go zobaczyć. Będąc już w pionie czułam, że chłopak nadal trzyma moją rękę.
- Usiądę.- skierowałam wzrok na ławkę.