Wiem, że każdy dzień w obcym mieście to nie to samo serce mówi spiesz się
tam gdzie Twoje El-Dorado, niech kierunku nie wyznacza Ci horyzont bo tak
naprawdę iść dokądkolwiek to iść donikąd.
Te wszystkie plany tu, czas spędzany tu, dzień po dniu wychowany tu,
miejski ocean tyle ławic pogrzebał. Myślą, że za nic się nie da, nie ma
nic w sobie czyli nic nie zawiera, pusty futerał i choć odchodzę stąd
nieraz, zawsze tu wracam jak bumerang połazić o tunelach, myśląc o
kumplach i kumpelach, wspólnych numerach, wiem, że przezyłem tu kupę lat.
Budynki. Kiedy tak idę czuję chłód i wśród nich słyszę śmiechy kumpli. Ej
chłopaki co by było gdyby tak to był Brooklyn ? Pamiętam szczeniacką
miłość a właściwie to dziś smieszy mnie ich ilość. Chwilo przynoś te
wspomnienia bo nigdy dość wspomnień, nie zapomnę o nich, one na pewno nie
zapomną o mnie.
Pamiętam czar tymi nocami park, jak z kumplami lawirując między ławkami
zataczamy się od śmiechu. Pamiętam wszystko człowieku, od połamanych
decków po pierwsze rozkminy, pierwsze skatowane poręcze i smak adrenaliny,
jeszcze o wiele więcej i za to ręczę. To moje miejsce, tu pogrzebałem
swoje tajemnice, tu wieje wiatr, który dyktuje mi cel, moje ulice, tu
gdzie ludzie, na których zawsze liczę.