Szczęście...
Móc obudzić się w swoim łóżku, móc obudzić się w... Twoim łózku.
Móc spacerować nocą po Warszawie, czuć bicie serca oświetlonego miasta...
Słuchać bicia Twojego serca. Kiedy leże przytulona.
MÓC SPĘDZIĆ ŚWIĘTA Z RODZINĄ, choć z roku na rok coraz mniej osób przy wigilijnym stole...
Móc przejść się po starówce, wygłupiać się, śmiać i przytulać idąc ulicą.
Czekać 3 tygodnie, żeby paść sobie w ramiona i spędzić całe, króciutkie 3 dni razem.
Móc zobaczyć tygrysa. I zebrę. I flamingi.
Móc powiedzieć "dobrze, że jesteś".
Wstać rano z myślą, że mogę iść na uczelnie.
Napisać kolosa, zaliczyć, wiedząc, że to kolejny mały kroczek do wyznaczonego celu.
Móc marzyć o dobrym życiu, życiu z rodziną, gdzie każdy dzień będzie wypełniony ciepłem i miłością.
Gdzie nikogo nigdy nie zabraknie. A nasze wspólne łóżko będzie zawsze perfekcyjnie pościelone.
Mieć plany, marzenia. Ręce, nogi, (w miare dobrze funkcjonujący) mózg.
Które pomogą przejść przez tą drogę...
W końcu wiem, że zyję, czuje, że zyję.
Dalej tęsknię, dalej boli, nie potrafie pogodzić się ze stratą.
Ale wiem, że muszę. I zrobię to. Czas leczy rany.
A podobno jak boli... to znaczy, że żyjesz.
kocham tę garstkę osób, która została w moim życiu...