Drogi przyjacielu,
piszę do ciebie po raz trzeci, i nie zamierzam więcej marnować czasu.
Wiesz kim jestem, i nie oszukujmy się, znasz mnie bardziej niż ja sama. Dziękuję ci że byłeś ze mną zawsze, nawet wtedy kiedy nie chciałam się z tobą spotykać, z wyczerpania. Doskonale pamiętam każdy moment mojego życia i chwilę spędzone z tobą. Kiedy zabraniałeś mi się smucić, i robiłeś wszystko aby poprawić mi humor. Dodawałeś mi siły, kiedy to ja się tak cholernie bałam żyć. Nienawidziłeś kiedy brałam do ręki żyletkę, choć sam się okaleczałeś, starałeś się mnie ochronić przed tym. Wiedziałeś że jest już za późno, że to już nałóg. I ta noc kiedy razem siedzieliśmy przy blasku księżyca a nasze oczy były wtopione w blizny na naszych rękach. Kiedy nie chciało mi się żyć powodowałeś że byłam pełna życia. Ale kiedyś.... kiedyś zabrakło ci już słów, a mi rozsądku. Trafiłam do szpitala, przez własną głupotę. Moje ciało, które idealnie wpasowywało się w sztywną szpitalną kołdrę. Byłeś przy mnie, słyszałam twoją modlitwę do Boga, nie wierzyłeś w niego, a i tak się modliłeś, modliłeś się dla mnie. Codziennie czułam twoje kruczo-czarne włosy na mojej dłoni, płakałeś, nigdy tego nie robiłeś. Gdy już wszystko się unormowało, wróciłeś ze mną do domu. Razem obiecaliśmy sobie że już nigdy się to nie stanie, że to się już nigdy nie powtórzy. Wyrzuciliśmy żyletki i wiesz co miałeś rację, no bo ja już nigdy więcej tego nie zrobię. Bo właśnie to mnie zabiło.
Ostatni list z nieba.