Każdy dzień dokładnie taki sam.
Model schemat i takie tam inne. Zasrane to samo. Codziennie rano wstaje i mówię "pracuj na ten plon który zbierzesz pojutrze". Taka nadzieja, że jeszcze niekoniecznie jutro nie zaraz ale pojutrze. Jednak pojutrze nie nadchodzi. Wstrętna jesień. Chyba ona mi troche dokucza i ta cisza w domu. Popołudnia już nie bezkarnie cytrynowe ale bezkarnie puste. No cóż, mówią, że trzeba żyć dalej i walczyć. Nie poddawać się. Rozum okej, mówię - przyjął do wiadomości. Tylko to serce jak zwykle musi po swojemu i nie daje szans na najmniejszy kompromis. Rozstaj dróg bez żadnych drogowskazów, zero znaków ani cienia którędy teraz. A za plecami nikt. Nikt kto pchnie w lewo lub prawo albo chociaż podzieli się miejscem żeby tworzyć wspólny cień zachodzącego słońca po minionym dniu przemyśleń gdzie do jasnej cholery dalej, gdzie teraz i czy na pewno jest po co. Straciłam zaufanie do siebie które nigdy wcześniej mnie nie opuszczało, zawsze miałam jakiś plan B jakieś wyjście awaryjne, jednak posłuchałam że "kto nie ryzykuje ten nie pije szampana". Chyba tylko słowa mi się poplątały i ryzyko się zmieszało z bezradnością i oddaniu swojego jutra komuś innemu. Myślałam, że jestem samodziena. SAMA. DZIELNA. Jednak dziś wiem że jestem jeszcze strasznie malutka z ogromnym bagażem obowiązków a obok nie stoi nikt. Najlepiej byłoby przeczekać to wszystko ale nic się samo nie wydarzy niestety i każde dzisiaj ma wpływ na jutro. Przytulić się zasnąć w oazie spokoju. Gdzie tego szukać Panie?
I ta zasrana mieszanka meksykańska która zajmuje pół zamrażarki ale nie ma komu jej wyrzucić bo cholera jasna miała zawsze być ze mną i walczyć jak lew kiedy zwątpie we wszystko...