Gdzieś jeszcze słychać odjeżdżający pociąg z nikąd do nikąd, z bagażem marzeń, gdzieś między przedziałami.
Zabiera ze sobą te oczy nieznane, niebieskie, a wraz z nimi zabiera właściciela ich.
I mkne jeszcze przez miasto, przebiegam między pędzącymi samochodami, między zabłąkanym tłumem,
w nadziei, że zdążę na peron trzeci, otulony lutowym, chłodnym jeszcze słońcem.
W nadziei, że poznam chociaż jego głos.
W zbyt krótkiej chwili łapane szczęście, niczym wygrane na loterii.
Kiedyś zima musi się skończyć. Ta w sercu też.