Nie mam pomysłu
na siebie za 10 lat lub za 20 lat, lub sam w siebie nie wierzę...
nie mam obmyślonego patentu na przetrwanie w dobrej kondycji psychicznej na ten czas za ileś tam lat.
Wcale nie tak dużo.
Czas się niemożebnie kurczy.
W jakimś momencie życia wydaje się, że TAK będzie wiecznie, jak jest, że można bezkarnie przepierdalać godziny, dni, miesiące.
A po jakimś czasie, mniej więcej od 35 roku życie wszystko gwałtownie przyśpiesza.
No sam nie wiem. Ale jakoś to mnie przygnębia, to całe mijanie i brak umiejscownienia się w nim.
Wiem, że bardzo chciałbym poczuć, jak to jest być na prawdę szczęśliwym,
czy na to trzeba sobie zasłużyć czy to poprostu się zdarza?
A szczęście to dla mnie adoracja, akceptacja i zachwyt, czyli jednak wychodzi, że musi być zasługa.
Czyli dupa z tego będzie :(
Ale moja prze zajebista intuicja podpowiada mi, że ja nie mogę tak odejść z tego śwaita nie zaznawszy tego poczucia,
taka jakaś nieszczęśliwa i z dupy strony. Musi nastąpić jakiś moment pełni.
Stanę na raz i ani zmarszczki mi nie będą straszne, ani metryka, ani kariera taka czy siaka, ani konto takie czy owakie,
ale tak ogólnie stanę sobie i powiem, czuję, że to właśnie jest to.
<<< ASK >>>