jak dosadnie to określić?
stoję w gównie po sam pas.
nie wiem co się dzieje, nie ogarniam tego. uczelnia i praca odbierają mi parę godzin snu,
a wszystkie problemy zamiatam tylko pod dywan, co skończy się wcześniej czy później, większą lub mniejszą tragedią.
no i wróciła do mnie ona, paskudna i podła zabierająca mi całą mnie i całe moje życie podporządkowując tylko sobie... lekarza!
tak czy siak, cieszę się paskudnie, gdzieś w głębi siebie, że po 2,5 roku znów mieliśmy szansę na całonocne rozmowy na parkingu,
tak zwyczajnie... jak gdyby nigdy nic... taki spokój i ukojenie przynosi mi ze sobą... <3
po maratonie praca-uczelnia, potrzebuje kilka dni żeby wrócić do żywych, nadrobić zaległości.
` nikt, nikt nie patrzy na mnie tak jak Ty...