nyelle w lesie była.
do lasu jechało się półtorej godziny.
był to las nieznany, lecz z Mamą, starą grzybiarą, uznałyśmy, iż czas na szaleństwo właśnie nadszedł.
szaleństwo skoczyło się marnie.
po przyjechaniu do lasu spędziliśmy ze znajomymi kolejne dwie godziny na przejeżdżaniu z miejsca na miejsce w poszukiwaniu lasu opieńkowego.
trafiałyśmy za każdym razem na podgrzybkowy, a każdy mały grzybiarz wie, że teraz podgrzybków, kozaków, borowików niet. między drzewami witał nas jedynie szron i bajeczne słońce.
to była nasza osobista, rekordowa katastrofa i największa grzybowa porażka w życiu.
jedyny las opieńkowy, jaki znaleźliśmy, był oblegany przez tubylców. nazbieraliśmy cichutko pół siateczki małych, ewidentnie przeoczonych opieniek i przekradając się pod drzewami, chyłkiem, ze spuszczonymi zawstydzonymi twarzami, uciekliśmy do samochodu.
wróciłam więc zmęczona (nie wspomniałam? do lasu wyruszyliśmy o 6 rano. a raczej w nocy. o tej porze roku), przywiozłam ze sobą tylko katar, kilka sympatycznych zdjęć (z tych kilkudziesięciu), szaleństwo w oczach i pieczenie w gardle oraz mnóstwo wewnętrznego rozchichotania
oto przepis na Cudowny Sobotni Poranek Pod Koniec Października:
wybierz się z Mamą i nienormalnymi, napalonymi na grzyby ("jak szczerbaty na suchary") znajomymi, jadąc po nocy, wśród pól upstrzonych szronem (saletrą! nie szronem. saletrą!), do lasu 130 km od domu, w którym nie ma grzybów, zakładając, że w czasie badania terenu Ciotka napije się płynu do czyszczenia kokpitu z butelki po wodzie mineralnej, po czym przez całą drogę powrotną będzie jej się tym płynem odbijało, co oczywiście będzie wywoływać u wszystkich opętańcze ataki głupawki... dorzuć do tego trochę wisielczego humoru, nieprzytomne spojrzenia osób, które wstały o 5 rano, cztery odmarznięte nosy, jeden szalik zrobiony w międzyczasie na drutach oraz wesołe zakupy chryzantem do domu i na cmentarz.
miłej zabawy ;]
oto była,
specjalnie dla Was,
jesienna i pozytywna,
nyelle :>