Na zdjęciu Bruno Brodniewicz.
"Nadeszło lato, a z nim gwałtowny wzrost zachorowań na tyfus. Rudek, pielęgniarz z bloku 7, dobrze zbudowany, w doskonałej formie fizycznej, zaledwie po kilku dniach choroby "wykończył się". Fali tyfusu najprędzej i najłatwiej ulegały organizmy silne, ludzie o normalnej wadze, ludzie zdrowi. Organizmy słabsze okazywały się bardziej wytrzymałe. Zahartowany muzułman łatwiej znosił tyfus i okres rekonwalescencji. Miewał niższą temperaturę, jego organizm nie odczuwał tak wielkiego zapotrzebowania na płyny, a później zadowalał się mniejszymi racjami żywnościowymi.
(...)
los jednak wreszcie okazał swą łaskę. Zjawił się rankiem 16 września 1942 roku w postaci gońca z kancelarii obozowej w Birkenau. Słyszę mój numer 9225, niemal równocześnie goniec i blokowy wykrzykują:
- Idziesz na wolność!
Ogólne podniecenie. Nie mogę pojąć sensu tych słów, brzmią tak absurdalnie tu, w "poczekalni do gazu" - wolność! Reaguję szybko, krótko i chyba logicznie: nie, to niemożliwe, raczej mnie normalnie, po ludzku rozwalą. Ale cóż to:w kancelarii Birkenau też mi wmawiają, że będę entlassen (zwolniony) po przebyciu kwarantanny w Oświęcimiu. Widać istotnie wierzą w to wszyscy poza mną, bo nawet któryś z więźniów, pracownik wspomnianej placówki, podaje mi adres swej rodziny w Lublinie i prosi o przekazanie informacji o nim. Nadal nie daję wiary temu nagłemu zwolnieniu, wiem jedno: opuszczam blok nr 7 i Birkenau na własnych nogach! To już przecież bardzo wiele. Jest nas razem trzech więźniów i konwojent, post. Skupiam cały wysiłek woli, aby podołać tej kilkukilometrowej trasie. Mijamy wreszcie bramę. Jak kiedyś orkiestra przygotowuje się do południowego koncertu. Ale cóż to, dokąd nas prowadzi? Już wiem. Jak dobrze, że nie zawracałem sobie głowy tą wolnością. Za chwilę zatrzaskują się za mną ciężkie drzwi celu bloku 11. To trwało bardzo krótko. Ale napięta uwaga każe zanotować pamięci wszystko dokładnie. W celi stoi kilkunastoosobowa gromada więźniów, przeważają bardzo blade twarze. Dostrzegam obok siebie kilku o niskich numerach. Jest bardzo cicho. Jednak odzywam się do sąsiada ni to pytaniem, ni to stwierdzeniem:
- Chyba na rozwałkę...
- A tyś myślał, że na wesele... - kłuje mnie odpowiedzią.
Jeszcze nie całkiem przebrzmiały te słowa i zgrzyt klucza. Pada mój numer. Wychodzę. Mój post widać machinalnie zaprowadził mnie na blok 11. On albo ktoś inny był jednak pedantem i sprawdził treść skierowania. Dzień zadziwiających wydarzeń toczy się dalej. Okazuje się, że mam się zameldować przed obliczem samego Bruno. Bruno, Lagerältester (starszy obozu, najwyższa funkcja w hierarchii więźniarskiej) więzień nr 1, i... ja. W porównaniu z tym zapowiedź osobistej audiencji u głowy państwa trzeba by zaliczyć do przeżyć banalnych. Przecież wszechpotężny Bruno reprezentował w drabinie społecznej hierarchii obozowej sam szczyt, a ja jeżeli w ogóle można reprezentować nicość właśnie byłej jej znakomitym obozowym wyrazem.
Bruno Brodniewicz należał do grupy 30 więźniów, przestępców kryminalnych narodowości niemieckiej, przeniesionych 20 V 1940 r. z obozu koncentracyjnego Sachsenhausen do organizowanego w tym czasie obozu w Oświęcimiu. Więźniowie ci oznaczeni zostali numerami obozowymi od 1 do 30, przy czym Bruno otrzymał numer 1. Tych 30 więźniów przewidzianych było na funkcyjnych w tzw. samorządzie obozowym. Bruno pełnił funkcję Lagerältestera w obozie męskim w Oświęcimiu aż do 1943 roku.
Bruno nie poświęcił (na szczęście) mojej osobie wiele czasu. Oto nasza rozmowa:
Bruno: Czy umiesz czyścić okna?
Ja (po cichu): Jak odpowiedzieć na to, najprawdopodobniej podstępne pytanie, aby nie oberwać?
Ja (głośno): W ogóle bardzo lubię porządek.
Bruno: Czy masz apetyt?
Ja (bez namysłu i z entuzjazmem): Ogromny.
Bruno: Pójdziesz zur leichten Arbeit auf Block 6a (do lekkiej pracy na blok 6a).
Uwzięli się na mnie z tą "lekką pracą'. Już drugi rok nic innego nie chcą mi zaoferować. Ale swoją drogą to trzeba przyznać, że mające trwać około dwóch miesięcy zajęcie na bloku 6a było istotnie lekką pracą. Pierwszy to i ostatni przypadek w mojej praktyce obozowej, aby leichte Arbeit oznaczała naprawdę lekką pracę. Siedział sobie człowiek w cieple, pod dachem, zamiatałem podłogi, myłem zgodnie z rozmową z Bruno okna i miski. Zwykle co rano i wieczorem prowadziłem coś w rodzaju konduktu pogrzebowego. Mianowicie należało do mnie zorganizowanie i odtransportowanie do kostnicy mieszczącej się w piwnicy bloku 28 zwłok zmarłych mieszkańców bloku nr 6a. Na każde zwłoki przypadało zwykle czterech niosących. Na kartce notowałem numery zmarłych, a w kostnicy, śliniąc chemiczny ołówek, rysowałem właściwy numer na piersiach nieboszczyka. Dopiero później, już na wolności, dostrzegłem makabryczny aspekt opisywanych czynności. Wtedy, bezpośrednio po "poczekalni do gazu", zajęcie to wykonywałem z równą obojętnością, jakbym wykonywał każdą inną, nie wymagającą większego wysiłku pracę."
(...)
"Na zawsze chyba zostanie dla mnie tajemnicą, komu mam zawdzięczać przeniesienie mnie z powrotem do Oświęcimia z bloku, na którym przecież prędzej czy później nie byłoby możliwe uniknięcie śmierci. Czy to przeniesienie było skutkiem interwencji z zewnątrz obozu rodziny, przyjaciół, czy też zawdzięczam je machinacjom kolegów w obozie?"
/ Refleksje z poczekalni do gazu / Adolf Gawalewicz
25 LUTEGO 2025
13 LUTEGO 2025
24 LISTOPADA 2024
8 LISTOPADA 2024
23 PAŹDZIERNIKA 2024
9 PAŹDZIERNIKA 2024
25 WRZEŚNIA 2024
28 CZERWCA 2024
Wszystkie wpisynecat
23 godz. temu