Po ciężkim, ale jakże przyjemnym, dniu spędzonym w Bruskeli,
ruszyliśmy na poszukiwanie jakiegoś zjazdu na autostradzie ze stacją benzynową i parkingiem,
aby się przespać. Noc w małym samochodzie (Peugeot 106) w cztery osoby nie należała do
najprzyjemniejszych, bo rano wstaliśmy sztywni i nie do życia, ale lepsze to niż nic ;)
Skonsumowaliśmy coś, załatwiliśmy sprawy fizjologiczne i ruszyliśmy do Werchter, do którego
mieliśmy około 25 km. Już 5 kilometrów przed wioską można było spokojnie zostawić samochód
na specjalnym parkingu, ale stwierdzilismy, że to dla nas za daleko :P Znaleźliśmy parking około
1 km do Festivalparku. Gdy doszliśmy do wejścia naszym oczom ukazał się właśnie taki obrazek
jaki widzicie wyżej. Była godzina 9, ludzi niewiele, 23 stopnie gorąca, więc można było narazie
siedzieć w cieniu. Słońce dawało się we znaki, więc co chwilę trzeba było uzupełniać płyny. Dopiero
o 11 godzinie ludzi robiło się coraz więcej, więc postanowiliśmy udać się bliżej bramek. Ostatecznie
około godziny 12.30 mogliśmy wejść. Już wtedy czuło się emocje nadchodzącego dnia. Weszliśmy
jedni z pierwszych, ale niestety okazało się, że bilety zabierają. A miałabyć to moja jedyna pamiątka :(.
Gdy przeszliśmy przez bramki, zaczęliśmy biec w kierunku sceny aby zająć jak najlepszą miejscówę.
Opłaciło się - byliśmy 15 metrów od sceny, zaraz za Black Circle. Słońce dawało się we znaki ogromnie,
ale na szczęście można było kupić wodę w małych butelkach, a potem poprosić panów z security o dolewkę:)
O 13 najpierw wystąpił zespół Ghost. Gdy zobaczyliśmy panów przebranych za duchów, a wokalistę za biskupa
w makijażu czaszki z kadzidłem, nie moglimy się powstrzymać od śmiechu. Nie zachwycili ale też nie
zanudzili. O 14.15 usłyszeliśmy team Gojira. Death metalowy zespół skutecznie rozruszał zmęczoną
słońcem widownię. Trzecim zespołem jaki usłyszeliśmy był pochodzący z Brukseli
Channel Zero. Osobiście uważam, że zaraz po zespole Gojira (jeśli chodzi o support) zagrali najlepiej.
Następny był zespół Mastodon.Poinformowali swoich fanów o nowym albumie, ktory ma się ukazać za 3 tygodnie i
zagrali jedną piosenkę z tegoż krążka. Strasznie się przy nim męczyliśmy. Jak dla mnie grali na "odwal się", bez ładu
i składu. Po prostu źle się słuchało. Jako ostatni zagrał Soundgarden. Na pewno znacie ich wokalistę -
Chrisa Cornella, który nagrał album z Timbalandem i ich piosenkę "Part of me". Gdy skończyli ludzie od sceny
(chyba było ich z 50), zaczęli szybciutko sprzątać po Soundgarden, a nawet zaczęli przebudowywać
scenę i zakładać dodatkowwe reflektory! Nawet
gdy pojawił się pan z białą gitarą Jamesa publiczność zareagowała pozytywnie.
Emocje sięgały zenitu. Serce mi łomocze, nie mogę uwierzyć, że tu jestem, żę zaraz ich zobaczę i uslyszę i że będę mogła pośpiewać z James'em. Zaczyna się taśma z AC/DC i wszyscy śpiewają "It's a long way to the top". Kawałek zdaje się trwać w nieskończoność. Zapada cisza. Po minucie słychać pierwsze nuty "The Ecstasy Of Gold". Na olbrzymich telebimach po obu stronach sceny zostaje wyświetlony fragment ulubionego westernu
James'a "Dobry, zły, brzydki", a publiczność wyśpiewuje utwór Ennio Moricone dedykowany temu filmowi. Robert wybiega z lewej strony, Lars stoi na stołku i szczerzy zęby do widowni. I zaczyna się. Atakują nas
najpierw "Hit the lights". Spiewamy z James'em całą linijkę. Potem "Master od Puppets" i głośny krzyk widowni - "Master, master!". Szybko, szybko i pojechali z kolejnnym utworem - "Ride the lightning". Potem "For Whom The Bell Tolls"- od otwierającej partii basu Roberta. i
"Hell and Back" z Beyond Magnetic.
Po tej piosence pojawił się krótki filmik o "Black Albumie", który chłopcy zaczęli grać 'od dupy węża' czyli
od tyłu. "The Struggle Within", "My Friend of Misery" i moja ulubiona - "The God That Failed", w polsce znana
jako 'palił to, tanie wino':) Bas Roberta doprowadził do tego, że mój żołądek znalazł się praz gardle. Uwielbiam!
Oczywiście całkowicie zapominając o bolących nas stopach całkowicie oddaliśmy się wariactwom przy "Of Wolf and Man". Kolejnym utworem było oczywiście "Nothing Else Maters". Wszyscy wyciągneli zapalniczki i zaczęli
nimi świecić. Ze sceny musiałbyć to piękny widok. Po tej piosence pojawiło się "Throught The Never" i marszowe "Don't Tread On Me". Nie wiadomo kiedy minęło pół koncertu. Mieliśmy wrażenie, że nie grają
całych piosenek, a tylko ich połowę- tak szybko to mija. Chwila ciszy i zaczyna sie "Wherever My i Roam".
Ahhh! Uwielbiam ten kawałek, a szczególnie jego początek. Perkusja działa jak maszyna, James co chwila przy
innym mikrofonie pełen młodzieńczej energii. James wchodzi na podwyższenie na scenie, gdzie juz czeka na niego akustyk - i zaczyna się "Unforgiven". Mam sentyment do tej piosenki - to był pierwszy utwór Metallici
jaki usłyszałam. Kirk perfekcyjnie wykonuje solówkę - nie widać po nim ani kszty zmęczenia.
Moment przerwy i energiczne "Holier Than You". Wszyscy śpiewają z James'em "You! Know! Nottt yeah!.
Przedostatnią piosenką z tej części koncertu było oczywiście "Sad but True". Kolejna piosenka którą
śpiewamy z James'em. Gdy się kończy, gasną światła i zaczyna się intro do "Enter Sandman". Ciary przechodzą
po plecach gdy James deklamuje "Hush You Baby.." Ten głos jest kapitalny. Wystrzeliwują fajerweki z boku sceny, a na końcu James dziękuje wszsytkim. Gdy wszyscy schodzą ze sceny, oczywiście zaczynają się
okrzyki o bis. Minęły dwie miunty i chlopaki z powrotem wchodzą na scenę. James podchodzi do mikrofonu i krzczy Metallica! A wszyscy powtarzają za nim. A po chwili James krzczy, że wszyscy jesteśmy rodziną Metallici. Wraca na scenę i zaczynają grać "Baterry". Co chwilę wystrzeliwują fajerwerki, ogień z boku sceny, aż ciepło się robi. Pomyślałam - jeszcze dwie piosenki. "One" zaczęło się kapitalnie. Wybuchy na scenie, ogień, aż uszy bolały strasznie. Wychodzą i zaczyna się laser show. Fantastycznie wyglądały na tle chłopaków i widowni, poruszały się w rytm muzyki. Pierwszy raz widziałam coś takiego.
Ostatnia piosenka "Seek and destroy". Wszyscy czekali tylko na to. Zostają wypuszczone do Black Circle piłki i balony sygnowane Metallica. James staje i krzyczy "Seek!" a my kończymy "..And Destroy". Nie zabardzo mu sie spodobało jak słabo to wykrzyczyliśmy i zachęca do śpiewania. Ale nas nie trzeba motywować. I znowu "Seek!" "...And Destroy!"
Niestety tą piosenką chłopaki skończyli koncert. James zaczął dziękować wszystkim. Potem rzucali na widownie kostki do gry. Ba! Całe garście raczej!. A Lars rzucał pałeczki do perki. Co ten robi za miny. Uwielbiam go. Pewna grupka zaczęła śpiewać "Happy Birthday To You".
Gdy już zgasły światła i wiadomo, że już się nie pojawią wszyscy ruszyli do bramek wyjściowych. 52 tysiące ludzi. Do samochodu dostaliśmy się szybko, a z wioski wydostaliśmy się po około dwóch godzinach. O 5 rano byliśmy w domu. Zmęczeni, głodni, ale zadowoleni.
Dzień 28 maja 2012 będę wspominała jako jeden z najlepszych w moim życiu. Trudno znaleźć słowa odpowiadające temu, co czułam mając okazję być na Werchter i oglądać mój ulubiony zespół. Ci, którzy już mieli okazję zobaczyć Metallikę na żywo, doskonale wiedzą o co chodzi. Tym, którzy jeszcze nie mieli tej przyjemności, mogę tylko powiedzieć, że warto dołożyć wszelkich starań, zrobić wszystko, by znaleźć się na takim koncercie.