Ta druga część mnie nie może mi dyktować, co jest dla mnie lepsze.
Niektórych wspomnień nie da się przywrócić, choć w pewne miejsca z pewnymi ludźmi chciałabym wrócić.
Myślę, że ten blog już na tyle został owiany prywatnością ze względu na wygaśnięcie społęcznej popularności tego portalu, że spokojnie mogę tu pisać wtedy, kiedy będę tego potrzebowała bez zbędnego ukrywania tekstu w tle.
Jestem szczęśliwa, owszem. Ale paradoksalnie ciągle jestem w strachu i nie mogę przywyknąć do nowych warunków. Teoretycznie są one dla mnie i mojego zdrowia jak najbardziej korzystne, ale druga część mnie się buntuje. Nie wiem, kiedy i czy uda mi się ujednolicić w końcu myśli w mojej głowie. Zakorzeniły się lata temu, miały różne fazy, różne osoby uczestniczyły w tym w mniejszym lub większym stopniu. Teraz już uczestniczy tylko ta druga część. Dązyłam podświadomie do tego. Urywałam kontakt z osobami, które przecież mogły pomóc. Już ich nie mam.
Mogę śmiało powiedzieć, że to jest żałosne, że nadal mam problem.
Po co mi to cholerne lustro? Przecież... czego więcej chcieć?
Kocham. Jestem kochana. Mam dach nad głową. Mam z czego żyć. Mam pracę. Uczelnię.
Tylko... nie otrzymuję zrozumienia. I w tym tkwię. Przecież mam na kogo liczyć, ale w pewnych kwestiach cały czas żyję w świadomości, by liczyć tylko na samą siebie i swoją... "silną psychikę". A kiedy to do mnie dociera, boję się. Daję upust emocjom, i koło się zamyka.
Chcę działać, być aktywna, uczyć się, osiągać cele, bo na odpoczynek jeszcze przyjdzie czas, Obym tylko wtedy była w swoim apogeum szczęścia.