Zawsze gdy traciła szczątki wiary
Zapadała się pod ziemię do samych piekieł
Niknęła w mroku diabelskich czeluści
Zatracając się w cieniu
On schodził za nią krąg po kręgu
Pokonując setki demonów w niej samej
Będąc niezmąconym światłem
Ciągnął ją ku górze, ile miał sił
Za każdym razem toczył wojny
Wyciągając wątłe ciało, brak świadomości
I tylko dzięki jego skrzydłom
Wzbijała się ponownie... ku niebu
Odzyskiwała wtedy kobiecą dumę człowieka
Pewność siebie w panowaniu nad ciszą i milczeniem
Będąc konsekwentną swoich zwykłych kroków
Konkretność czynów powracała w mgnieniu oka