Czyżby jesień przyszła wcześniej? Stanowczo nie podoba mi się to co widzę za oknem, a słupek temperatury stoi o wiele za nisko. Dodaję więc nasze zdjęcie, co by trochę rozgrzać serducha ;*. Jak widać na Śnieżkę można wejść z uśmiechem na ustach.
Ostatnio opowiedziałam Wam trochę, jak spędziliśmy pierwszy dzień, to teraz trochę streszczę resztę ;). Drugi dzień na początku nie był dla nas łaskawy, bo w górach było oberwanie chmury. Od rana mocno padało i pomysł wyprawy w góry stanał pod znakiem zapytania. Niby chcieliśmy wyruszyć, ale jednak bezpieczeństwo było dla nas ważniejsze. Wystarczyłby przecież jeden zły krok albo niewłaściwe postawienie stopy. Ja to jeszcze pół biedy, ale Kamil, który miał tą samą nogę dwa razy w gipsie nie nadawał się na to. W życiu bym sobie nie wybaczyła, gdyby znowu coś stałoby mu się w kostkę przez moją zachciankę. Spakowaliśmy plecaki i pojechaliśmy na Termy Cieplickie, gdzie wygrzaliśmy się w gorącej wodzie. Ale mówiąc szczerze to lepszy obiekt jest w Wrocławiu, gdzie zapewne niedługo się wybierzemy ;). Po powrocie do hotelu deszcz minął i nasze plany znowu stały się aktualne. Wyruszyliśmy do kościoła Wang, akurat trafiliśmy na grupę zwiedzających w środku także mieliśmy czas na spacer wokół całego terenu i zrobienie kilku zdjęć. Miło się wspominało zimową wyprawę 4 lata temu, co chwilę mówiłam '' ej, tutaj robiłeś mi fotkę pamiętasz?''- radość dziecka :P. Po zwiedzaniu i pysznym obiadku (polecamy Wiszące Tarasy, widoki niebiańskie, a porcje wielkie i smaczne!) poszliśmy na Dziki Wodospad. Mieliśmy jeszcze w palnach wejść na skocznię, ale ta okazała się zamknięta z niewiadomych przyczyn. Godziny zwiedzania były aktualne, ale na bramie wisiała wielka kłódka z łańcuchem. Ale co tam! Spacer i tak zrobił swoje i znowu poczuliśmy głód, niestety nie napiszę Wam nazwy drugiej restauracji, bo kompletnie wyleciła mi ona z głowy, pamiętam tylko, że była na głównym deptaku :). Kupilismy przy okazji drobne upominki dla naszych chrześniaków, ja oczywiście zaopatrzyłam się w magnesy, które zbieram z każdej podróży. Trafił się też Festiwal Taniej Książki, więc no... :D. Normalni ludzie z wakacji przywożą pamiątki, ja książki ;). Nasz ostatni dzień zapowiadał się ciężko lecz poranne słońce postawiło nas na nogi. Szybkie śniadanie i wyruszyliśmy zdobyć najwyższy szczyt w Karpaczu czyli Śnieżkę. Na Kopę wjechaliśmy wyciągiem i oczywiście Kamil miał ze mnie ubaw, bo zawsze mam stracha na wyciągu :P. Niby nie odczuwam lęku wysokości, ale trochę przeraża mnie ta jazda w górę ;D. Dalszą drogę przebyliśmy już pieszo. Co prawda na szczyt weszliśmy wyczerpani, ale po ujrzeniu tych widoków zmęczenie gdzieś wyparowało. Polskie góry są cudowne! Wystarczy spojrzeć na zdjęcie <3. Jestem szczęśliwa, że razem dajemy radę pokonać własne słabości, a później cieszyć się z takich małych rzeczy.
Zdjęć będzie jeszcze sporo, chyba, że prędzej mi się znudzą, w co wątpię :P. Rzecz jasna dalej korzystaliśmy z urlopu i tak jak pisałam w poprzedniej notce wybraliśmy się do kina. Spokojnie, wybór nie padł na "Politykę" Vegi. Po filmach tego pana czuję jak gotuje mi się mózg tak delikatnie mówiąc... Ale tego dzieła akurat nie widziłam, więc nie oceniam. My postawiliśmy na pewniaka czyli "TO:Rozdział II". Napiszę tylko WOW! Pennywise to mój ulubieniec i cały Klub Frajerów, kocham ich <3. W niedzielę kierunek stadion Smoczyka i półfinał żużla. Unia wygrała! Teraz szykuje się wielki finał i Kamil dzwonił do mnie niedawno, że będzie miał bilety! No jest wspaniały ten mój mąż <3.
Przez wczorajszą pogodę rozleniwiłam się totalnie jedynie pozmywałam i czytałam, za to dziś poczułam energię i zaszalałam w kuchni. Spod mojej ręki wyszły pyszne tortille, a jutro robię sałatkę dla nas i mojej mamy. Czekam też na kuriera, paczka z kosmetykami i drapak dla Odyna są już w drodze :). Co by nie było czasem nudno, jutro kręgle, a w piętek długo wyczekiwana wizyta u lekarza. Trzymajcie kciuki!