Jakie to wszystko jest chore. Czujesz,że się prawie układa a tu buuum i wszystko się rozpadło jak domek z kart.
Jedynym wyjście z tego to wszystko zostawić i wyjechać. Nie zostawić po sobie śladu. Bo tak na prawdę po co zostawiać jakiś ślad skoro każdy z kolei jest ale po pewnym czasie znika bo się mu znudzisz.
Doznałeś kiedyś na swojej psychice coś w stylu nie udanego samobójstwa?
To tak jakbyś chciał skoczyć z najwyższego wieżowca... Ale w ostatniej chwili jakiś popierdoleniec łapie cię za ręke i nie pozwala abyś spadł w czarną przepaść.
Tak jest z psychiką, gdy jesteś na cienkiej lini pomiędzy załamaniem a garstką nadziei. Czujesz że chwiejesz się, że lecisz w tą chłodną i ciemną odchłań , nadzieja opuszcza Cię do końca. Aż tu nagle pach ktoś puszcza ci linę a ty ją łapiesz,bo myślisz ,że będzie lepiej. Że ta nadzieja na coś ci się przyda. Jednak gdy znowu jesteś w tak dziwnym ,jasnym pomieszczeniu , w twojej głowie jest nadzieja..
Ale jednak jesteś wściekły na samego siebie ,że chwyciłeś tą linę.. Przecież mogłeś się złamać do końca i nie mieć doczynienia z tą jebaną nadzieją. Nie byłaby natrętna. Miałbyś wciąż w głowie ciemno,chłodno. A przez nią masz czarno z prześwitami jasnego,bo może się ułoży. Jednakże ten mętlik w głowie jest gorszy niż cokolwiek.