Wielki powrót do szkoły. Zaczęło się od ucieczki z pierwszej lekcji. Co ciekawe, uciekli nie uczniowie, tylko nauczyciel. Doświadczenie warte zapamiętania na przyszłość, jak najbardziej! Z chemii to pamiętam tylko tyle, że musiałam się wynieść na koniec klasy i że Dżejkop machał do mnie w odruchu rozpaczy za utraconą ściągą. Ach, i jeszcze obiekt moich drwin, aczkolwiek szanowany jako tako, postąpił bardzo nierozsądnie i raz (na jakiś czas) i porządnie pozbył się lodówki. Idiota. Mija dwanaście godzin, a ja nadal się nie pogodziłam z tą zmianą. Myślę, że nie tylko mną tak to wstrząsnęło...:P
Ogólnie lubię szkołę, szkoła jest fajną, BYŁABY fajna, gdyby nie sporadyczne wypadki typu angielski na trzeciej lekcji w pierwszy dzień po feriach. I ta nasza wyczekiwana kartkówka! Tak, tak! Więcej takich chwil i znowu połowa klasy nie będzie schodzić z piętra o własnych siłach.
A Aśś przyniosła Grabaża. Nawet dwóch:D
Ten drugi, na specjalniejsze niż specjalne życzenie, w kapeluszu. Uroczyste wręczenie odprawiono w parku przy kadzidełku(koloryzuje troszeczkę) i Tymbarku, Jaśkach (z lodówką!) i orzeszkach w karmelu... czy jakoś tak ^^
W domu wyswobodziłam się w okowów Dnia Kobiet we Wrocku (huuuu....)i oświadczam, że wreszcie mogę sobie sama dzień zaplanować. Niebywałe po prostu.
Anna Druga z kolei napaliła się na czekoladową wersję naszego trunku, mimo, że tej oryginalnej nie dane było jej jeszcze skosztować:P Ale mamy czas. Chyba.
Wspominam to wczorajsze popołudnie, takie ważne... no, przynajmniej dla mnie;)
Jak mi się chce rysować!