Mam problem osobowościowy. Dotyka mnie pewna umysłowa niezaradność, wrodzona wada fabryczna organizmu. Ostatnio nastąpiły zmiany w moim ciele - tzn przytyłem blisko 10 kg. Wiem, że człowiek się zmienia i taka masa gdzieś musi się pojawić jako dodatkowa przestrzeń, którą zajmuję.
Te zmiany doświadczają mnie emocjonalnie w nowy sposób. Zmieniły się proporcje mojego obrazu, w której większą część zajmuję ja sam. Moje ramiona, nogi, całego mnie jest więcej. Czuję tą masę w kolanach i widzę na całym ciele i czuję się nieswojo. Dodatkowo doszedłem do wniosku, że odkryję twarz po pewnym czasie, ukrywając ją wcześniej pod brodą, którą od kilku miesięcy zapuszczam.
Broda nie jest częsta na mojej twarzy i sprawia wrażenie, że w lustrze patrzę na kogoś innego.
Obrona organizmu wywołuje myśli zniechęcające. Włącza strach. Wiem, że są wszystkiego konsekwencje i taka ingerencja w siebie musi nieść jakieś. Jest to zmiana, która przekracza granice komfortu mojej podświadomości. Zmieniły się nie tylko odczucia emocjonalne, ale też fizyczne. Nie tylko widzę, ale faktycznie jestem większy, więc otoczenie reaguje na mnie inaczej. Ja reaguję na siebie inaczej. Moje ciuchy zaczynają się robić ciasne i kiedy schodzę po schodach, to czuję własne piersi.
Podskakują sobie jak nigdy. Kiedy biorę prysznic, to dotykam innego ciała. Pozniej myślę o tym, jakie niesie to że sobą poświęcenie.
Czy moje ciało jest gotowe na takie przemiany? To jest dużo więcej ciała jednak. Czy moja wątroba wytrzyma? Póki co czuje się świetnie. Otworzyły się pewne nowe elementy w moim życiu.
Wyobraźcie sobie, że teraz mogę otworzyć więcej słoików bez obstukiwania nakrętek o podłogę.
Staram się jeść zdrowo, jednocześnie zróżnicowanie. Marzy mi się jeszcze 10 kg, ale dojadę trochę I może zatrzyma mnie rozmiar koszulek.
Śmiałem się z Rocka, a sam się wciskam w swoje.
Takie ego przerosnięte, że się obok Rocka stawiam.
Taki żarcik z mojej strony. Zwyczajnie czuje się świetnie.
Wiele rzeczy dzieje się w tle moich przemian I pozytywne rezultaty dodają skrzydeł.
Ostatnio szukałem źródeł innych problemów i rozłąka z rodzinnym domem otworzyła mi szerzej oczy. Całkowicie ignorowałem neutralny wpływ ojca na wszystko zapominając o tych drobiazgach, które mnie psują. Mój ojciec to taki typ wiecznie niezadowolony. Wszyscy winni, tylko nie on. Komuchy, Kwasnieski, PO i dziadek walczył na wojnie. Życie przeszłością, które wciągało I mnie samego. Moja matka do dzisiaj się szarpie o głupoty sprzed 10, 20 lat, ciągłymi argumentami o to co się wydarzyło i ile uznają za stracone. Mój ojciec w tym samym czasie lubił być ofiarą systemu. Wybrańcem, męczennikiem za wolność naszą i waszą. Ktoś musi cierpieć, żeby państwo nie upadło. Godzić się na bycie psem dla iluzji wyższego dobra. Przejawiało się to tym, że mój ojciec wiele rzeczy nie kończył. Zatrzymał się na etapie jakiegoś tam przetrwania i coś go powstrzymywało przed ruszeniem dalej.
To samo, co powstrzymuje teraz mnie. Myślę, że mojego ojca przerażała wizja posiadania znacznie większej kontroli nad życiem, niż mu wmówiono.
Ta wizja buduje taki dyskomfort, porównywalny do fizycznego bólu, że człowiek zaakceptuje nieistniejące rzeczy, aby tego dyskomfortu się pozbyć. Mój ojciec nie mógł zbyt wiele skończyć, bo to by oznaczało, że całe życie mógł zrobić więcej i nie zrobił. W swoich oczach sam siebie postawiłby w sytuacji komfortowo nieakceptowalnej. Granica tego komfortu jest wyznaczona przez życie dla każdego w innym miejscu. Strach przed systemem. Budowanie we mnie odruchu niechęci do systemu, buntu przeciwko niemu. Niemożliwości zaakceptowania jego istnienia jako możliwej drogi rozwoju.
Uświadomienie sobie problemu, a nawet znalezienie jego źródła nadal go nie rozwiązuje. To budowane przyzwyczajenia. Lęki przed nowym, lęki przed lepszym. Zbudowanie siebie od podstaw nie jest możliwe. Można pracować tylko z tym, co się ma. Ważna jest świadomość możliwości, jakie daje nam kontrola nad nami samymi.
Pozostaje znaleźć sposób, żeby z problemem wygrać.
Właśnie tutaj wyglądem pragnę podnieść swoją pewność siebie, chociaż ja sam się przeciwko temu buntuję. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Mówiłem już o tej mantrze smutku i rozpaczy. Zostaliśmy zaprogramowani, żeby akceptować wine za wszystko i jednocześnie nie zrzucać jej na innych. Rodzi się z tego konflikt, bo to totalnie przeciwne sprawiedliwości. Osobiście nie widzę niczego złego we wskazywaniu winnego. Zwłaszcza, jeżeli ja jestem za to karany.
Wina winą, ale właśnie nie to jest celem tego wszystkiego, tylko rozwiązanie.
Póki co powoli wprowadzam zmiany w życiu i jako rozwiązanie traktuję małe kroczki w kierunku barier, których się zawsze bałem, a których nigdy tak na prawdę nie było. Jeszcze bardziej odrywam się od przeszłości i ustalam nowy kurs dla mojego okrętu.
Miałem jeszcze dużo przemyśleń, ale zwyczajnie nie mam na więcej czasu na ich zapisanie. Mam życie do przeżycia

Jadę na zakupy i mam obiad do zrobienia, i do pracy za 4 godziny, i jeszcze taki certyfikat muszę wypełnić 80 stronicowy. :D
Właśnie dotarłem do pewnego umownego etapu mojej fizyczności. Ważę 70 kg. To około 12 kg więcej, niż zazwyczaj. Regularna siłownia i basen pomagają przyzwyczaić się do nowej cielesnosci, ale nadal jest dziwnie. Wreszcie mam pośladki, na schodach skaczą mi piersi. Rozumiecie, mięśnie na klatce piersiowej. Chociaż słyszałem, że się podaje kurczakom hormony na przyrost piersi i moje są w normie, to przestałem umieć parkować równolegle i... Dowcip haha. Nie czuję się zdrowotnie inaczej. Jest mnie więcej we własnych oczach,. Widzę, że zabieram więcej przestrzeni.
Dzisiaj tez ogoliłem brodę I jestem niezadowolony

miałem nadzieję na jakąś mocna zmianę w twarzy, a tu nic się nie zmieniło

dalej wyglądam jak jakiś chudy cpuń, tylko teraz z nie proporcjonalnie napakowanym ciałem. Czuję tą masę na nogach. Więcej mnie potrzebuje więcej energii
Juz dawno miałem pisać, ale ciągle zajęty jestem. Praca, siłownia, basen, gotowanie, zakupy. Życie pełną parą. Kilka innych zmian też się pojawiło. Po kilku miesiącach posiadania brody - ogoliłem się.
Tak założyłem, że ukryję twarz pod zarostem, aby zobaczyć różnicę w wyglądzie twarzy kiedy będę ważył 70 kg. Udało się I ku mojemu zdziwieniu z gęby dalej jestem chudy. Na siłowni dużo myślę. Medytacja przez ćwiczenia. Nawet nie słucham muzyki tylko skupiam się na sobie. Obserwuję innych, naśladuję ciekawe ćwiczenia, powtarzam swoje własne I rozmyślam. Patrząc w te wielkie lustra widzę zupełnie inna osobę. Juz nie mówiąc o tym, że w brodzie byłem sobie obcy. Z dodatkiem 13 kg z 57 na start to wielka różnica. I dla mnie, pod prysznicem, w życiu codziennym czuję się jak w zupełnie innym ciele. Odczuwam je na nowo. Wreszcie mam pośladki. Myślę o tym jak bardzo przeszłość trzymała mnie wcześniej przed zmianami. Żyję z dala od wspomnień od kilku miesięcy i zauważam, że nie są wcale potrzebne, jak żadna z tych rzeczy, które zostały w Grudziądzu.
W zadowoleniu z efektów pozostaje wiele negatywizmu przeszłości. Powoli odpuszczam i odnajduję szczęście w możliwościach chwili obecnej i patrzę lepiej w przyszłość.
Nadal dużo pracy, ale jest lepiej. Mam to samo odczucie, jak kiedy remontowałem pokój. Nawet nazwa tego bloga przestaje być aktualna. Juz chyba nawet to pisałem ostatnio. Tzn w ostatnich kilku latach.
Wszyscy Ci ludzie których znałem są też innymi ludźmi. Pisanie bloga jest dla mnie kłopotliwe, bo jednak zapisanie tych myśli w uporządkowany sposób trochę trwa. Tutaj nazwa bloga się zgadza.
Mimo wszystko przestaje widzieć połączenie z tym właśnie światem, który stworzyłem tutaj.
Śmieszny był dzieciak, który zaczął tego bloga.
Dzisiaj coraz mniej myślę o tym co było i skupiam uwagę na to, co może być. Wy też już od lat jesteście zupełnie innymi osobami. Ze swoimi nierozwiazanymi problemami, obcym życiem codziennym jesteście mi już zupełnie obcy. Jak ludzie z waszej szkoły, może nawet dawni koledzy z pracy.
Z drugiej strony jednak ciągle chciałbym pisać, bo pisać lubię, chociaż brakuje mi prawdziwej fizycznej klawiatury i myszki. Ostatnio wracam do moich rodziców myślami i zazwyczaj ignorowałem postać ojca i skupiałem się na wpływie matki. Niestety ojciec też miał na mnie duży wpływ właśnie przez swoje życie nieudacznika. Znaczy męczennika systemu. Zawsze szukać winnych do okoła, tylko nie w sobie.
Wyrastając w takim otoczeniu też nie mogłem nie szukać winnych. Mój ojciec też nie potrafił większości rzeczy skończyć. Zaczynał I zostawiał. Niektóre leżą do dzisiaj. Właśnie znalazłem winnego i fajnie jest zrzucić odpowiedzialność, ale to nie rozwiązuje problemu. Marudzenie, szukanie wymówek, ucieczka.
Nawet chciałem wcześniej poszukać rozwiązania, ale ktoś nie chciał mnie wysłuchać. Miałem tutaj pomarudzić, ale wyszło właściwie na dobre. Do tego wcinam kanapkę z Nutellą.
To dalej ten sam element egoizmu. Każdy chciałby być w centrum wszechświata i pochwalić się swoim spacerem po Pekinie, ale już pomoc komuś w życiowej sprawie, to nie. Gówno to kogokolwiek obchodzi. Później ja mimo wszystko odczuwam niechęć do otwierania się przed kimkolwiek. W ten sposób nie chce mi się prowadzić tego bloga. Nie tylko wiem, że nic to nikogo nie obchodzi, to jeszcze niewiele tutaj jest w stanie mi pomóc. Monolog to nie rozmowa. Nie ważne jak każdy myśli, że może to pomoc, to nigdy nie zastąpi interakcji z drugim człowiekiem.
I dalej coś rozgrzebuję zamiast gotować. Może dokończę tą notkę, a może wstawię wszystkie trzy dla odmiany. Proces zmian.
Nawet przez ten czas pomyślałem, że już dawno jesteśmy sobie obcy. Jesteśmy innymi ludźmi i jedyna krzyżująca się nam wspólnie droga to ten blog. Nie wiem, czy dzi