Wszystko się zmienia. Ludzie, miejsca, uczucia, poglądy, stosunki. Wszystko. Coś jest a potem nagle tego nie ma a w nas pozostaje ta cholera pustka, której nie da się niczym zapełnić, której nie da się w żaden sposób powstrzymać. Wciąż towarzyszące uczucie braku czegoś, ciągły strach i lęk przed wszystkim dookoła. Niedosyt, niedostatek, chęć czegoś więcej i więcej chociaż tak na prawdę nie ma się nic. Ciągle uczucie bycia niewystarczająco dobrym i nieidealnym jak tylko najbardziej się da. Chęć bycia kimś ważnym, najważniejszym dla kogoś. Bycia kochanym, otoczonym miłością, troską, opieką. Chcieć nie znaczy moc. Tyle rzeczy do zrobienia, zrealizowania a tak mało czasu i chęci do działania. Wszelka motywacja jest tak bardzo ulotna. Brak wsparcia robi swoje. Wydaje się to pozbawione sensu, niemożliwe do zrealizowania, nieuchwytne i nieosiągalne. Wszystko jest takie trudne i ciężkie do zrozumienia.
Tak wiele myśli na raz i zupełna nieumiejętność ubrania ich w słowa. Żałosne, nawet to mi nie wychodzi.