Stare jak świat.
Mam dzisiaj baaardzo duzo roboty i sie nie mogę zabrac.
Ale nic - trzeba wziąć dupe w troki i coś ze sobą zrobić.
Jest mi groźnie-
bo tak boję się,
że coś się może
zniszczyć. Chyba
byłoby mi z tym
bardzo źle.
Pakujesz swe zmartwienia do hermetycznego pojemnika
W nadziei, że znikną same, roztopia się jak śnieg za oknem.
Palisz świeczkę, zwykle z przyzwyczajenia,
Wyciągasz papierosa, z uzaleznienia-
Nie umiesz się wyrwać,
Ciągle po jednym
po dwa
po pół-
Świeca nie gaśnie,
Wosk stapia się dalej
A Ty wciąż maczasz w nim palce
Żeby aż zaskomleć z bólu, rozkosznego
ciepła. Potem, gdy już oklei ból Twe palce
Zaczynasz więdnąć powoli, bo to się skończyło-
Jak miłość Petrarki, choć boli, wciąż pragniesz więcej
żeby nazwać się Szczęściem, percepcyjnie smakujesz świat.
By wciąż jak najmocniej, samemu sobie służyć
By w sen zatopić tęsknotę i mieć ją pod powieką
By ciągle czerpać garścią najjaskrawsze cuda
Żeby rozkoszną boleść wcisnąć między uda
Znaleźć, jakimś sposobem najprosztszym
Oksymorony brutalnego szczęścia,
Fałszywe prawdy, czarny śnieg.
Znaleźć kontrasty we mgle.
Poszukać, przeszukać
kieszeń bytowania
najdosadniej
na wskroś.
I wyjąć
tylko
pył.