Wróciłam, ale tylko na krótką chwilkę. Jak jest chujowo ale stabilnie. Chyba nawet nie jest stabilnie. Dwa razy próbowałam, odejść. Dwa razy stchórzyłam. Coś mnie cały czas tu trzyma, cały czas zastanawiam się co.
Nienawidzę go za to że jest, że muszę go widywać, Tak bardzo chciałabym mieć go w dupie, a po tak długim czasie nie daje sobie razy z własnymi myślami. Prawda jest taka że to on mnie niszczy udając że się nie znamy. Też próbowałam udawać, chuja wyszło. Ostatnio dowiedziałam się że miał wypadek samochodowy, był w szpitalu.
Przeżyłam własną śmierć, jeszcze nigdy się tak nie bałam. Bałam się jak idiotka o niego nie wiedząc czy z nim wszystko okej. A przecież nie napiszę do niego.
Kiedy zobaczyłam go i dotarło do mnie że nic poważnego się mu nie stało. Poczułam ogromną ulgę. On ma mnie w dupie a ja się o niego martwię. Nosz kurwa mać!.
W pewnym momencie było dobrze, byliśmy z D we Wrocławiu, picie palenie kurwa zero snu przez dwa dni. Żywe trupy. Ale było o wiele lepiej niż teraz. Przez dwa dniu uśmiechałam się częściej niż przez cały miesiąc.
Brakuję mi taki wypadów, Oni zawsze potrafią poprawić mi choć w jakimś stopniu humor. Na chwilę ale potrafią.
Wydaję mi się że kolejny rok z rzędy spędzę sylwestra w domu z pakietem piwa i wiedźminem. Milo kurwa miło.!