fot; Martin.
I znowu byl sobotni wieczor, a ona leczyla swoj paniczny strach przed samotnoscia.
Wybrala chyba, najgorszy z najgorszych sposobow kuracji. Zamknela sie w pokoju, zgasila swiatlo i usiadla na lozku. W prawej rece trzymala do polowy spalona juz fajke,a kazde kolejne zaciagniecie sie nikotyna sprawialo dla niej wrazenie uwalniania sie od samej siebie, czyli tej ktorej tak nienawidzila.
W prawej dloni natomiast, trzymala telefon, i zerkala na niego nerwowo sekunda po sekundzie z nadzieja , ze on wkoncu napisze lub zadzwoni i powie jak ja uwielbia. Juz dawno znienawidzila wszystkie najwspanialsze uczucia, powoli realizowala swoj wlasny plan autodestrukcji; nastawiona tylko na to co zle, nawet nie miala ochoty prosic o choc gram czegos cukrowego, od jakiejkolwiek obcej jej osoby. Romantyczne chwile staly sie dla niej zywa gra wstepna a czule pocalunki ; lekkimi musnieciami wiatru. Siedziala wiec dalej na swoim lozku i probowala zrozumiec dlaczego mimo tak wielkiego bolu jaki w sobie nosi, jeszcze nie postanowila sie go pozbyc, nawet nie sprobowala zostac na dluzej z ktoryms z cukrowych ludkow z tego sztucznie lukrowego swiata? dlaczego zawsze w takiej sytuacji uciekala i glos po niej cichl?
Co sprawilo , ze postanowila chwytac sie tej potepionej stokrotnie samotnosci?
Nie umiala odpowiedziec na to pytanie, a moze nie chciala. Spalila fajke, wsunela telefon pod poduszke ; czas spać - stwierdzila - platajac sie w koldre - dobranoc zatem .
* z pamietnika panny Z.