W ubiegły piątek wybrałam się z Arthurem na storytelling. Bardzo mi się podobało i pomyślałam sobie, że warto przedstawić tę ideę Wam- osobom, które czasem tu zaglądają.
Chciałam zgapić od kogoś w internecie sposób ładnego określenia. Kiedy próbowałam znaleźć trochę informacji, czym dokładnie jest storytelling, zadrżałam. To, co znalazłam odnosi się do technik sprzedaży, reklamy, trąci klimatem korporacji, tzw. wielkim światem i manipulacją. Ok, słowo może mieć szersze znaczenie.
Co ciekawe, Wiki po angielsku mówi dokładnie o tym, co mam na myśli. Tylko w Polszy coś takiego [jeszcze?] nie funkcjonuje. Tym lepiej :)
Powiem więc o tym, czym jest storytelling, który ja znam i bardzo lubię.
Mianowicie, jest to wydarzenie/ spotkanie łączące muzykę i/ lub słowa w coś niesamowitego. Często wiąże się w z improwizacją, a bardzo ważnym elementem takiego spotkania jest relacja, interakcja osoby występującej na scenie z odbiorcami. Spotykają się różne kultury, punkty widzenia, pomysły na życie, filozofie. Ogromne znaczenie ma również funkcja rozrywkowa takiego wydarzenia. Po to się przecież przychodzi- żeby się rozerwać, posłuchać, spotkać ciekawe opowieści. Oczywiście nie oznacza to, że wszystkie przytaczane na storytellingu historie są głębokie i mają poruszające przesłanie. Czasem jest to po prostu zabawa słowem lub słuchanie kogoś, kto z jedzenia makaronu- poprzez ciekawy sposób mówienia- potrafi zrobić niemalże skecz kabaretowy.
Usłyszałam, że storytelling wywodzi się z Persji, gdzie tradycją było zbieranie się wieczorami większych grup, plemion wokół ogniska i słuchanie kupców, wędrowców i mądrych ludzi, którzy opowiadali, co widzieli, kogo spotkali, gdzie byli. Spotkania urozmaicano muzyką. Aczkolwiek myślę, że tego typu rzeczy działy się wszędzie, gdzie ludzie znużeni codziennym życiem chętnie słuchali historii nie-z-tej-ziemi, np. o ludziach, którzy skórę mają czarną jak matka ziemia, albo o wodzie, przez którą można płynąć kilka miesięcy i nie zobaczyć nawet kawałka suchego lądu.
Storytelling Nights (STN) w Amsterdamie prowadzi niejaki Sahand (na zdjęciu), który pochodzi z Iranu i przyjechał do Holandii z rodzicami będąc małym dziecięciem (jakieś 25 lat temu). Spotkania te wyglądają całkiem podobnie jak kiedyś. Przychodzą wszyscy: młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni, Holendrzy i obcokrajowcy. Scena jest otwarta dla każdego. Kto chce, może podzielić się swoją opowieścią. Fajne jest to, że w opowiadaniu udział bierze każdy z obecnych. Czasem śpiewamy, czasem wydajemy okrzyki obudzenia/ przestrachu/ zaskoczenia, czasem na prośbę opowiadającego zaśmiewamy się szyderczo.
W ramach przerywników Sahand i jego znajomi grają na różnych dziwnych instrumentach, czasem jego mama lub tata śpiewają tradycyjne irańskie pieśni. Czasem swoją radosną twórczością dzielą się muzycy- amatorzy, którzy zachęceni przyjazną atmosferą spotkań, decydują się pokazać swoje dzieła szerszej publiczności
Mówiąc bardziej po naszemu: Wygląda to tak, że spotykamy się w squacie lub w pomieszczeniu, które zajmuje Mezrab (stowarzyszenie, którą prowadzi Sahand i wsp. i kóre organizuje różne eventy kulturalne; na zdjęciu). Zasiadamy ka krzesłach, pufach, dywanach (co kto znajdzie). Na środek idzie ten, kto ma coś do powiedzenia. Potem jest irańska muzyka, jakaś przerwa. W tym czasie można napić się herbaty, piwa, zjeść miskę zupy, którą gotuje mama Sahanda. A potem znów wracamy do opowieści.
Coś jak teatr, ale 1. bardziej kameralnie, 2. aktorzy to my (tzn wszyscy jesteśmy razem, bez podziału na my- oni), 3. jest interakcja między nadawcą i odbiorcą.
Trochę inny świat.
Kiedy się tak siedzi i słucha opowieści niczym Baśni z tysiąca i jednej nocy, to trudno jest potem przestawić się na bycie w tym zimnym i mokrym Amsterdamie
Myślałam, że ta notka będzie o wiele krótsza, ale jak zwykle się rozpisałam. No nic, to tyle słowem wstępu. W następnym odcinku jedna ze storytellingowych historii (z koniem gdzieś między słowami! ).
Jestem ciekawa, czy coś takiego przyjęłoby się w Polsce.
.