Trent i Robin. Chwile, jakie przeżyląm w Poznaniu, były najpiękniejszym czasem mego życia, w zasadzie od czasu, od kiedy kocham Nine Inch Nails. Jechałam na koncert, tylko na koncert, siedząc w obciągu emocjowałam się, że usłyszę ich, zobaczę na żywo- z daleka- na scenie. A TU!Dzień przed koncertem, relaksując się, pijąc piwo z dziewczynami na poznańskim rynku, spotkałyśmy Robina Fincka, gitarzystę NIN :D HAHAHAHAHAHAHA
Któż nie skorzystałby z takiej okazji! Spędził on z nami z 6 godzin, pijąc, bawiąc się, nosząc na barana, rozmawiając o życiu, chodząc po dachu kamienicy, grając na gitarze i śpiewając.
Zwykły człowiek, cholernie pozytywny, niesamowity, przepełniony magiczną aurą.
Załatwił nam vipowskie opaski, dzięki którym po koncercie poszliśmy sobie do NIN:D CAŁEGO!
Wchodząc Trent przesmradzał się ze swoją azjatycką kobietką, Justin się słodko do nas uśmiechał, gdy robiliśmy zdjęcie z Robinem, Ilan, ten 20letni mały grubasek jadł sobie pizzę :D Idąc na koncert, nie szłam z myślą, że idę na koncert ukochanej kapeli, ale że idę do swoich przyjaciół. COŚ NIESAMOWITEGO!
Po prostu w życiu zdarzają się czasem momenty, których nie zapomina się do końca życia, które napędzają człowieka do życia pełną parą, do życia w pełni szczęścia.
Także uwierzcie mi, w życiu zdarzyć się może wszystko! WSZYSTKO!
Dali czadu, to potwierdzi każdy! Zabawa niesamowita! Orgazm wisiał w powietrzu. I jak mówiłam. Popłakałam się. Jak zagrali Hurt jako ostatni. Płakałam ze szczęścia nie wiedząc co się dzieje. To już się nigdy nie powtórzy. Ale, właśnie ALE, zdarzyć się może wszystko :)
Alec Empire w eterze.
No i trochę zła jestem- zdarza się nawet najlepszym:)