Nie wiem gdzie ja żyję. W ogóle nie myślę, wszystko już robię automatycznie. Na wiele rzeczy nie mam ochoty. Wielu rzeczy nie potrafię dostrzec, a co dopiro wyciągnąć z nich jakichś wniosków. Zestarzałam się, czy co? Zgasłam jakby...
Co z tego, że cośtam jest radosne i żółte jak słoneczko. Co z tego, że w moim życiu jest taka mnogość elementów, które powinny sprawiać mi radość i podbudowywać poczucie wartości. One nic nie zmieniają. To nieprawda, że wystarczy kiedy coś tylko jest. Ta zasada nie odnosi się do żadnego ze znanych mi elementów rzeczywistości.
Wszystkie te pseudoradości jakby podtrzymywały mnie w pozycji stojącej. Gdyby je odciąć, upadnę jak kukiełka. Zmieniło się moje otoczenie. Ale ja w głębi duszy (jeżeli jeszcze ją mam) wciąż jestem taka sama. Czarna, chora, agresywna, trudna, egoistyczna, kłamliwa, wulgarna, obrzydiwa, obrzydzona światem, nienawidząca ludzi.
Kiedy oczy zamykam trafiam znów do piekła.
http://www.youtube.com/watch?v=qPYd7ZPnB9c