siedziała wgnieciona w kanapę. upchana. wciśnięta przez własny smród. odór jakiś dziwnych wspomnień. dłonie w nienaturalny spsób zwinęły palce do środka. jak kwiaty, gdy przychodzi noc. przyglądała się im przez chwilę. tak. pomyślała. po prostu umarłam. lub bardzo tego chciałam. pewnie znów się nie udało. westchnęła. i znów o tym zapomniała. trzeba było wstać i iść. więc wstała. udowadniać i uśmiechać się. bo przecież u nas wszystkich wszystko rzecz jasna w porządku. bo u nas rzecz jasna wszytsko tak pięknie lśni.