Ostrzegam, wpis z serii wywodów długich i niekoniecznie ciekawych.
Biegnę, szybko, po niepewnym gruncie, krętymi ścieżkami. Bo ja niespokojna dusza jestem. Mimo, że organizm wytrzymuje ledwo (ale przecież wytrzymuje!), pod oczami pojawiają się podkówki, a słuchając nauczyciela zdarza się prawie zasnąć, to rutyna mi nie w smak. Tak jest dobrze, choć - jeśli mogłabym wybierać - i tak zbyt statycznie. Byłoby idealnie, gdyby nie traktować tego jako ucieczki od natrętnych myśli. Myśli snujących się tu i tam, praktycznie wszędzie, kojarzących dźwięki, zapachy, miejsca, wydarzenia i słowa. Począwszy od wspomnień, na refleksjach przy śniadaniu kończąc. Ale tutaj wszystko jest nowe. Wszystko mogę zacząć od zera. Prawie wszystko, bo nigdy nie zapomnę, dlaczego wybrałam tak, a nie inaczej.
A wyborów dokonujemy codziennie. Mniej lub bardziej przemyślanych, nieistotnych lub decydujących. Samodzielnie, albo ze świadomą, bądź nie, pomocą. Tak zdeterminowana i pewna jak teraz jeszcze nie byłam. To nic, że pod górkę. Nie liczy się ilość siniaków nabitych przy zbieraniu, ale owoce, które się zdobędzie. Do tego potrzeba motywacji i wiary. W tym przypadku lubię swoją naiwność, bo z nią zdecydowanie łatwiej o tę drugą. Jutro lub pojutrze pewnie powiem, że jej nienawidzę, bo znowu dostanę silnie po dupie. To nic, 'mówi się trudno i płynie się dalej'. Konsekwentnie do przodu, nie oglądając się za siebie.
Bo poza tym wszystkim, co można zmierzyć wpisem do dziennika uczę się też wielu innych rzeczy, być może nawet ważniejszych. Głównie tej brakującej konsekwencji. Szkopuł tkwi w tym, żeby potrafić przenieść ją do innych aspektów życia. Okazuje się też, że z uśmiechem wcale nie jest jak z jazdą na rowerze. Za każdym razem należy uczyć się go od nowa. Dlatego najlepiej trenować cały czas.
Dziwne są tylko środowe wieczory, kiedy idąc szybkim krokiem ciemnymi ulicami i odmawiając Aniołka, nie mogę się pozbyć myśli o tęsknocie za ludźmi oraz poczucia, że kogoś zaniedbuję i gubię coś bardzo ważnego. Proszę, niech ktoś zapewni, że nie bezpowrotnie.
Paradoks: uciekamy przed tym, za co oddalibyśmy wszystko.
* * * * *
'-Jaki tu słyszymy motyw?
-Motyw stypy, oczywiście!'
'O, fajnie, kolejna wada. To jak to się będzie nazywać, dysnutia?'
Ziiip. Zap. Zub?
Hip i hop.
'-Ej, dlaczego 59 tu stoi?
-Bo to jest przystanek.'
'Już wiem, Turwid produkował rajstopy!'
'-A to dalej te ukraińskie babcie?
-Nie, Chopin.
(momentalnie pojawia się wizja koguta skaczącego po klawiszach)'
'-Jaki to jest przedmiot?
-D, e, g, e, c...'
' Mam wizję Dzikiego Zachodu. Ja widzę krowę, taką w brązowe łaty, zaraz tu wejdzie! I kowboj!'
I agatkowa średniowieczna biba z Własnym Portem i w trójkątnych czapkach z welonikami. :)