Przy średniej snu ostatnich dni nieco ponad 4h na dobę niełatwo przewlec się przez miasto autobusem z plecakiem turystycznym, a w głowie marzeniem jedynie o wygodnej poduszce. Ale warto.
Wielkomiejskie klimaty dają spore pole do obserwacji zachowań ludzi, z którymi przebywa się na co dzień. Na te pięć dni ludzie są skłonni nawet do pożegnania z Deltą. Na pierwszy plan wskakują centra handlowe ('Mamo, przywieź mi pieniądze!'), plany filmowe i świat polskich celibrities ('A może spotkam X...'). Tylko nieliczni pomrukują coś, że tu nie pasują. Neon, bilboard, biurowiec, korek... jakże uroczy krajobraz.
Zwiedzanie mogące nosić roboczą nazwę 'bieg przez Warszawę' też ma swoje uroki. Szybko i dużo, bez zbędnego przynudzania przewodnika. Tylko na zdjęcia a'la chiński (czy japoński?) turysta brak czasu.
Jak przystało na klasę kulturalną główny punkt każdego dnia to wieczorna wyprawa do teatru. Właśnie po to było watro tam jechać. Cztery okazje do odwiedzenia czterech różnych światów. Mniej lub bardziej zrozumiałych, czasem rozbawiających do łez, czasem szokujących awangardą. Mogłabym teraz zacząć snuć długi wywód na temat zapachu scenicznych desek, ale na moje marzenia jeszcze przyjdzie czas. Nie zapomnijmy o trzykrotnym zamarzaniu na przystanku, towarzystwie grupki młodzieży zbierającej na wino i jeździe z kibicami Legii czyli 'wczuj się w życie warszawiaka'.
Noce całkiem spokojne, pomijając bajkę o Grzesiu (wtf?), testowanie różnych rodzajów śmiechu i niezindentyfikowane śpiewy. Utwierdzam się w przekonaniu (i przy okazji ostrzegam), że Karolina obudzona to Karolina zła i w takich chwilach czerwona kontrolka w mózgu opatrzona napisem 'agresja' zapala się niezależnie ode mnie.
Rozmów co nie miara. Począwszy od egzystencjalnych problemów takich jak głodujące dzieci w etiopii, przez konflikty małe i duże, na kuchennych niepoważnych rozmowach o niemkach w ciąży (i nie tylko, acz cenzura nie pozwala na publikację) kończąc. Choć niespecjalnie przyjemnie jest w połowie wycieczki stracić głos.
Sama jestem bardzo zadowolona, chociaż to pierwszy raz, kiedy wysiadając w Bydgoszczy stwierdziłam, że jednak tu ładnie. I lubię tę naszą wioskę.
'-Ja to bym chciał Niemkę.
-Niemki są brzydkie, kupy takie.
-Czaisz, kupa w ciąży? A potem wyjdą małe kupiątka.'
'-Mam nadzieję, to znaczy... życzę ci tego, to znaczy... twojemu facetowi tego życzę!'
'Paparapapa!'
Nauczycielka: Kasiu...
K.: Czego chcesz?! Ojej, przepraszam...
'Daj mi twojomój telefon.'
'On się wstydził, próbował schować pod siodełkiem.'
Powstało kilka nowych wyzwań. Jak się okazuje, kawałek siebie można znaleźć gdzieś dalej niż na swoim podwórku. Odkryć pragnienia, o których istnieniu nie miało się pojęcia. Takie zupełnie podstawowe.
Czas ruszyć do przodu. Cokolwiek. Konsekwentnie.
Eureka! Przecież świat można pokolorować przy odrobinie chęci.