Odrodzenie się przez mizantropię i niechęć do świata i życia, z początku wydawało się o wiele ciekawsze. Teraz wydaje mi się, że nie mogę być nie-nieszcześliwą, bo jest to we mnie zakorzenione, mój ojciec ma depresję a matka zachwiania chyba nawet rzeczywistości własnej. Jeśli nie mogę się pogrążać, nic nie mogę. Znikam z dymem papierosów i parą z kąpieli, bo nie mam nic więcej.
To przykre, kiedy próbujesz odżyć i zdajesz sobie sprawę, że nie masz dokąd. Trudno zresztą wrócić do świata żywych, kiedy w głowie tylko seks, ocenianie innych i żołnierz, do którego nawet się nie prawa.
Kiedy nie ma nikogo, zostaje siedzenie jedynie w wysokich butach i makijażu, udając przed samym sobą kogoś, kim chyba niekoniecznie się jest. Ale po co być sobą, kiedy można być kimś innym? Kim się chce, kiedy się chce i jak się chce. Chociaż trudno może być się wyzwolić. Jedynie przed samym sobą nie powinno być problemów. Także do boju. Dla siebie samej mogę w końcu zostać księżniczką rock'n'rolla, po cichu narzekając na własną nieudolność i prawdziwie chorobliwą cnotliwość.
Pozostawiona przez wszystkich księżniczka przyboczna wszystkich.
Czyż to nie urocze? Żal do samego siebie, że nie dano się przelecieć. Ile by się przez to zmieniło?
Nie jestem ciekawym człowiekiem. Nie mam żadnych praw, nie mogę się w ogóle czuć. Jak zabawka - nie, w końcu nikt się nie zabawiał. Oszukana też nie, w końcu nikt niczego nie obiecywał. Nie da rady wmawiać sobie, że nie patrzy, kiedy nie bywamy w tych samych miejscach. Czy w ogóle bywamy gdziekolwiek?
Dla jednych to koniec, dla innych to początek.
Biegam po domu jak odurzona, chociaż rzadko mi się zdarza ten stan. Nie ma wyjścia, bo w końcu nie ma labiryntu. Zostało tylko grać przed samą sobą, bo przed innym się nie umie, a może nie ma już wcale dla kogo?
Dlatego dalej będę trzymała rękę w majtkach, myśląc o Tobie, słodki książę.
Z poważaniem
hela_z_wesela