To był dziewiąty dzień sześćdziesiątego tygodnia przyszłego roku w jego trzynastym miesiącu. W końcu i nas to dosięgnęło, powiedział brat. Trzasnął drzwiami, a gdy spotkałam ludzi, moja skorupa rozpadła się. Starannie wypalany klosz pękł. Do środka powoli wsypywał się piasek, aż w końcu wszystko rozprysnęło się, zanim zdążyłam naprawić dziurę.
To ja powinnam zniknąć czy cała reszta?
Pluję śliną, zawrotami głowy, porannymi mdłościami. Pluję nienarodzonym dzieckiem. Kiedy to nie wystarcza, a kawałek soczystej pomarańczy na niebie zaczyna drwić, wymiotuję. Wymiotuję tragikomiczną sobą i idealną resztą. Wymiotuję pustym śmiechem, żałosnym zachowaniem i całym paskudztwem, jakie tylko można sobie wyobrazić.
Nad uchem brzęczy mi mucha, ale dobry znajomy podpowiada, że pozostała nam już tylko datura. Jakby kiedyś było coś innego, myślę. Teraz trzeba odnaleźć własną jaskinię, gdzie będzie czekał ratunek. Póki co muszę śpiewać własne pieśni, w których zawiadamiam Cię, że jeszcze za mało w tobie szaleństwa. I tak nikt Ci nie wierzy.
Ty albo ja. Co byś wybrał?
To ma sens. Proszę, wybierz! Bo nawet nie wiesz, jaka kara czeka na Ciebie w mojej głowie. Kolejne lata latami tortur.
Wyłamuję ręce, odrąbuję nogi, rozcinam brzuch i duszę własnym bebechem. Czaszkę rozbijam młotkiem. A jeśli wciąż żyje, rzucam na ziemię, zamykam w skrytce. Bój się ciemności i ciszy. Leż we własnym moczu, gównie, a jeśli masz okazję to i w krwi cioty. Czuj głód, pragnienie, zmęczenie, samotność. Gdy otwieram drzwi to nie po to, aby Ci pomóc, tylko by wpuścić szczury, które będą obgryzać Twoją twarz jak jabłko.
Nie słyszę na jedno ucho. Czy to znaczy, że staję się bogiem? Bo jeśli tak, to chyba jednak wolałabym oślepnąć.
Mąż cieszy się niesłychanie. Miło jest patrzeć na jego uradowaną twarz. Kaoru ma nadzieję, że może coś się dzięki temu zmieni, ale sama nie wiem. Nie jestem nawet pewna, czy tego chcę. Chociaż z drugiej strony to dobrze. Najwyższa pora. Przecież Hachi nie może zostać jedynakiem, a jest już całkiem spory. Tylko wtedy zaczynam panikować. Po co, po co, po co. Nie pytam już nawet. Nie mam siły. Chcę spać.
(Dlaczego mastrubacja w piosenkach robi na ludziach takie wrażenie?).
Żeby uczcić te nowinę, byliśmy z mężem na lodowisku w Walentynki. Już dawno nie jeździłam na łyżwach. (7 kwietnia - porażka, porażka, porażka). Było naprawdę miło, chociaż używałam sobie z myślą, że już (...). (10 października - klęska, klęska, klęska).
W momencie, gdy słyszę wasz wspólny głos, wymiotuję nienarodzonym dzieckiem.
( 2 7 l i s t o p a d a - kolejny zawód, zawód, zawód).
Nie (nie) doceniaj mnie!
Bogowie i ich obcięte końcówki języka.
Z poważaniem:
hela_z_wesela