Trochę po dziesiątej obudziła mnie melodia pozytywki,
to telefon dzwonił zbyt wcześnie...
Matka dzwoniła, było bardzo wcześnie jak na sobotę.
Głos był Jej dziwny, niepewny...
Wtedy usłyszałem - Prezydent zginął - nie wierzyłem.
Bardzo szybko się ocknąłem - Matka nie chciała długo rozmawiać,
rozłączyła się po chwili.
Przekazałem żołnierzom z pokoju to smutną informację,
przyjeliśmy ją... - choć ciągle bez przekonania,
że znów Polska otrzymała cios...
Później już było tylko ponuro, pogoda chłodem oznajmiała smutek.
O 15 zebrano delegacje na msze.
Mundur i kir na klapie.
Godzina 18 - msza z asystami chóru, orkiestry, kompani honorowej...
Czemu Polska co jakiś czas dostaje tak straszliwe ciosy?
Czy My Polacy aż tak jesteśmy silni by się zawsze podnosić?
Tak zapamiętam ten dzień...