Piszę tu tylko jak mam czas. Wczorajszego wieczoru nie zapomnę do końca życia. Mięliśmy fajnie spędzić wieczór jak kolega z kolegą. Odstawić auto, wziąć po piwku i na miasto. I wtedy musiało wydarzyć się to. Mieliśmy z 500 m do domu. Wtedy ona przebiegła przez pasy, on chciał ratować sytuację ale nie wyszło. Moment w którym uderza w szybę cały czas się zapętla przed oczami. Najważniejsze że żyje, ale wyglądało to okropnie. Nie wiedziałem co robić w takiej sytuacji jak się zachować. Trzesiawka, nerwy, szok. Jedyne czego chciałem na ten moment to jej obecności. Ale po zadzwonieniu poczułem tą straszną zlewkę z jej strony. Poczułem że ona naprawdę już ma gdzieś co się dzieje. Kiedy ja można powiedzieć że byłem przy niej za każdym razem w złych momentach. Nie mogę powiedzieć że zawsze ale przeważnie.
Myślałem że mogę liczyć na jej wsparcie. Pomogła nam obca osoba, osoba którą ona dobrze zna. Dla mnie jest obca bo nie znam jej na tyle. Wyziębienie przez deszcz, strach, i spojrzenia gapiów sprawiały że najchętniej zapadł bym się pod ziemię. Prócz Policji każdym mówił że to nie jego wina. Bo tak było. Ona nie wchodziła na pasy, nie szła przez nie, tylko przebiegała. Dlaczego muszą się nam przypadać takie rzeczy. Nikomu nie robimy nic złego, krzywdy czy innych rzeczy. Wręcz przeciwnie, pomogamy przy każdej okazji. Wczoraj zrezygnowałem z terapii stwierdziłem że ona nic mi nie daje. I faktycznie może tak jest. Ale dziś moje poczucie psychiczne jest na poziomie prawie że 0. Domowe sytuacje dobijają a brak wsparcia sprawia że najlepiej bym siedział zamknięty w pokoju 24h