photoblog.pl
Załóż konto
Dodane 4 PAŹDZIERNIKA 2018
115
Dodano: 4 PAŹDZIERNIKA 2018

trochę czasu minęło. nie wiem dlaczego tu piszę. może to miejsce było dla mnie pewnego rodzaju psychoterapią. tak stwierdziłam, czytając poprzednie wpisy. czytałam je ze łzami w oczach. po przeczytaniu kilku ostatnich, dotarło do mnie, bardzo boleśnie zresztą, jak bardzo byłam nieszczęśliwa. jak wiele smutku przynosiła mi relacja, która powinna dodawać skrzydeł. jak głupia byłam tkwiąc w czymś takim. piszę to teraz z taką łatwością bo minęło siedem miesięcy mojego pierwszego prawdziwego w życiu związku. tak, siedem miesięcy odkąd się pierwszy raz spotkaliśmy. i może do tej pory mam gdzieś w głowie myśli na temat tego, że to było za wcześnie. że powinnam mieć dłuższą przerwę na wyrzucenie tamtego wszystkiego z głowy. na oczyszczenie. bo muszę się przyznać do tego, że czasem zdarza mi się jeszcze myśleć o tamtym. bo mimo wszystko był to ważny czas w moim życiu. pewnie za parę lat będzie to tylko wspomnienie głupiego zauroczenia. a może właśnie potrzebowałam w swoim życiu takich gównianych relacji, żeby docenić to, co mam teraz. bo jest jak w tych wszystkich cytatach o miłości. pierwszy mężczyzna, który powiedział mi, że mnie kocha. i mimo, że się tego spodziewałam (co jest trochę egoistyczne), to zamurowało mnie. bałam się tych słów jak cholera. parę dni wcześniej myślałam o tym, że jeśli mi to powie to odpowiem tym samym. nie żałuję, że to powiedziałam. chociaż do dzisiaj przychodzi mi to jeszcze z trudem bo nie przywykłam. to dla mnie nowość. szczęśliwy związek jest dla mnie nowością. powiedziałam mu ostatnio, że ja po prostu myślałam, że nie da się mnie kochać. że to niemożliwe. czy siedem miesięcy to dużo? dla mnie tak. nadal boję się tego wszystkiego. że mogę coś zepsuć ot tak. nie bez powodu zresztą płakałam już dwa razy, gdy się pokłóciliśmy. bo tak, nie zawsze jest kolorowo. zawsze przeze mnie bo coś mi się dzieje w głowie, robię się smutna/obrażona/nie wiadomo co. nie wiem skąd to się bierze. nie mam pojęcia. nie potrafię tego wytłumaczyć. i najgorsze, że nie panuję nad tym. chcę się starać ale się nie udaje. za każdym razem boję się, że on nie wytrzyma i mnie zostawi.

co jeszcze u mnie? zaczęłam drugi i ostatni rok magisterki i czuję do tych studiów ogromną niechęć. kocham swoją pracę ale studia to beznadziejna sprawa. za siedem miesięcy, gdy je skończę, miałam wracać do domu. na obecną chwilę nie wiem gdzie będę za ten czas. zawsze mówiłam, że może zmienię zdanie jeśli ktoś mnie zatrzyma w tym okropnym mieście. niby mogłoby tak być, chociaż zdecydowanie wolałabym mieszkać u siebie. ale do tego jeszcze sporo czasu i nie muszę o tym narazie myśleć.

edit:

przeczytałam jeszcze trochę wpisów i powróciły łzy w oczach. ale nad czym ja właściwie chcę płakać? nad tym, jak bardzo nieszczęśliwa byłam. jak wiele popełniłam błędów. że najchętniej wymazałabym te cztery lata studiów z mojego życiorysu. pisząc studiów mam na myśli tamten czas. tych wszyskich facetów. bo te relacje były błędem. każda jedna. widzę jak bardzo nie potrafiłam być sama. (nadal nie potrafię bo gdy jego nie ma to jestem kłębkiem smutku). tak na prawdę to on o mnie nic nie wie. wie o relacji z W. i to tyle. nie wie jak bardzo jestem depresyjna. jak bardzo nie potrafię być sama. jak wyglądało moje życie przed nim. jak wiele błędów popełniałam. co jest dla mnie w życiu najważniejsze. niby jesteśmy razem ale czasem mam wrażenie, że nie ogarniam tego związku. że nie do końca czuję, że w tym jestem. a jednocześnie chcę z nim zamieszkać. za bardzo się do niego przyzwyczaiłam. i nie potrafię funcjonować sama. wracanie do pustego mieszkania przygnębia mnie. on o tym wie. ale chyba nie zdaje sobie sprawy jak bardzo. 

czy jestem szczęśliwa? gdy jestem z nim to tak. a tak poza tym to nie wiem.