Pół roku i 13 dni. Tyle jest mi winien Bóg. Pół roku i jebane 13 dni.
Od tygodnia rozpoczął się mój kolejny koszmar. Powtórka z rozrywki.
Nie mam ochoty wychodzić do ludzi, nienawidzę ludzi, serio. Jestem chora na znieczulicę. Mam to gdzieś, ze wyjeżdżasz. I tak już nie bedzie jak kiedyś, szczury zdychają jak każde żywe stworzenie, od czerniaka się nie umiera. Mam to wszystko głęboko w dupie więc przestańcie mi pierdolić o swoich problemach.
Budzę się codziennie i ledwo otworzę oczy i już czuję jak łzy spływają po policzkach. Noszę taki ogromny ciężar w klatce piersiowej. Uwirzcie mi, naprawdę go czuję. On nie pozwala mi na nic. Chciałabym wyjść gdziekolwiek, odetchnąć pełną piersią, zapomnieć. Nie mogę. Śnisz mi się codziennie i codziennie to samo. Chcesz mnie pocałować albo ja Ciebie i gdy już do tego do chodzi Twój język jest taki dziwny, sztywny, jak nie Twój.
Kochanie błagam Cię, wróć. Daj tylko jakiś znak. Będę czekać, obiecuje. Pójdę do pracy, zarobię na ładne mieszkanie, urządze w Twoim stylu, kupię Yorka, mnóstwo świeczek, urządzę kuchnie o jakiej marzyłaś, żebysmy mogły razem gotować tylko proszę Cię, wróć. Ja nie umiem bez Ciebie żyć. WIem, zę to takie przeterminowane, ale ja serio nie potrafię. Nic nie ma sensu. Byłaś moim promyczkiem, światełkiem, moją podporą. Iza..?!